„Żal po napletku” jest autoterapeutycznym memuarem, ale też rodzajem stand-upu w formie powieści. „Rozglądam się w osłupieniu i nie mogę się nadziwić, że tylu ludzi na świecie poszukuje Boga i znajduje Boga, choć każdy z kolejnych Bogów jest gorszy od poprzedniego, zieje głębszą nienawiścią i większą żądzą zniszczenia; ja zaś marzę tylko o tym, żeby Bogu wreszcie uciec i w końcu z Nim zerwać. Co mi nie wychodzi” – pisze Shalom Auslander. W doskonały sposób posługując się ironią, piekielnym humorem, parodią, obnaża absurdy związane z ortodoksyjnym porządkiem religijnym.
Shalom Auslander wyrósł w ultraortodoksyjnej wspólnocie żydowskiej, w miejscowości Monsey oddalonej około 50 km od Manhattanu. Wychowany był w „klatce” zakazów i nakazów religijnych, z której próba wymknięcia się oznaczała ciężkie grzechy, a za nie Pan, którego imienia nie wolno wymawiać, karze najchętniej śmiercią. Przynajmniej w takim lęku trwał mały Shalom, syn uzdolnionego nad wyraz stolarza z rodu lewitów i recepcjonistki w przychodni lekarskiej z rodu kohenów; brat był szanowanym rabinem nowojorskim z trzypoziomowym mieszkaniem (duma rodziny), niestety funduszy na edukację siostry zabrakło.
Gdy jego wspaniały ojciec, który potrafił wyczarować z desek pochodzących z taniego dyskontu doskonałe w formie i wykonaniu meble, pewnego dnia stał się agresywny i wulgarny, zaczął upijać się w szabat i wyżywać na synach, Shalom zaczął prosić Najwyższego w modlitwach o pomoc, obiecywał najlepsze uczynki i ofiary – jak palenie pornograficznych gazet znalezionych w lesie. Potem znajdywał je, o dziwo, w różnych miejscach w swoim domu, a palił je, jakby zarzynał baranka na podobieństwo Abrahama, który w ten sposób chciał przebłagać Boga.
Kiedy jednak pomoc nie nadeszła, Shalom postanowił wyzwać Boga na pojedynek, udowodnić mu, że jest – cytuję – „chujem pierdolonym”. Chciał złamać wszystkie 613 przykazań, najlepiej jednocześnie. Może Bóg ukarze go śmiercią ojca i zapanuje spokój.
Z premedytacją zajadał się kabanosami, hamburgerami, onanizował się, kradł w sklepach słodycze, a potem ubrania, płyty, książki, by czytać je w szabat. I czekał na reakcję z góry. Zresztą, jak przyznał w dorosłym życiu, książki stanowiły dla niego wspaniałą ucieczkę i ratunek. Ukochał sobie Kafkę i Becketta za ich dołujące podejście do życia.
Auslander, nie mając jeszcze 20 lat, porzucił ultraortodoksyjną wspólnotę, co nie znaczy, że uwolnił się od lęku przed Bogiem. Sposób na radzenie sobie z byciem wykluczonym i nienależącym do żadnego porządku z własnego wyboru odnalazł w prowokacji, najczarniejszym humorze oraz ironii, przełożonych na słowa, zdania, książki. Mieliśmy już okazję dostać świetną tego próbkę w ubiegłym roku, gdy wydawnictwo Filtry wydało po polsku powieść „Matka na obiad”.
Teraz dostajemy „Żal po napletku”, pierwszą książkę Auslandera z 2007 r., będącą autoterapeutycznym memuarem i autofikcją zarazem. Narrację prowadzi w dwóch czasach równolegle: w teraźniejszości, w której ma 35 lat i z żoną Orli czekają narodzin ich pierwszego syna, budują nową rodzinę; oraz w dzieciństwie i wczesnej nastoletniej młodości w domu rodziców. Dzieli swój pamiętnik nie na dni czy miesiące, a na 22 rozdziały (tyle co liter w alfabecie hebrajskim, jak zauważa w posłowiu tłumacz książki Maciej Stroiński).
Można tę powieść przeczytać „po wierzchu” i zaśmiewać się od pierwszej strony do ostatniej. Jeśli jest się przewrażliwionym na punkcie uczuć religijnych i odczytuje się wszystko jeden do jednego, po pierwszych wyzwiskach skierowanych do Boga można zniesmaczyć się i rzucić książką o ścianę, krzycząc „jak ten chuj pierdolony śmie tak mówić o Bogu! Powinno zakazać się takiej publikacji. Już sam tytuł jest skandaliczny”. Ale można też przejrzeć się w tej lekturze, wyciągnąć sporą dawkę wiedzy o świecie w ortodoksyjnej wspólnocie religijnej, wcale nie tak bardzo odbiegającym od ortodoksyjnych porządków innych religii.
„Żal po napletku”: Rodzaj stand-upu w formie autobiograficznej powieści
Nierzadko dziś słyszę od znajomych młodych rodziców, że wahają się, czy chrzcić swoje dzieci, skoro sami nie są religijni. Może jednak trzeba, ze względu na rodziców czy dziadków i babcie, które w innym razie przeklną ich i wydziedziczą? Shalom i Orli godzinami debatują nad tym, czy mają obrzezać swojego synka, a jeśli obrzezać, to czy od razu w szpitalu, czy – jak nakazuje Pismo – ósmego dnia po narodzinach u mohela, wyspecjalizowanego pobożnego rzezaka. A może w ogóle? By syn nie był skazany na kontynuację traumatycznego losu swoich rodziców.
„Zastanawiam się niekiedy, czy ja i mój naród nie cierpimy przypadkiem na metafizyczną postać syndromu sztokholmskiego. Jakiś tam Pan z góry trzyma nas w niewoli już od tysiącleci, a my Go chwalimy, bronimy Jego godności, usprawiedliwiamy Go przed światem i czasem dlań zabijamy jak naziemna banda niebiańskiego guru, niczym aniołki Charliego Mansona. Moje podejście do Boga, choć jest błędnym kołem, bynajmniej nie oscyluje »między wiarą a zwątpieniem«, lecz między kapitulacją a nawrotem buntu; czasem Mu się podlizuję, a czasem wszystko mi jedno; najpierw »proszę, proszę, proszę«, a następnie różne formy czasownika »jebać«: »ja jebię«, »zajebię«, »odjeb się« i »jeb się«. Nie obchodzę szabatu ani się nie modlę, ani nie zamierzam czekać sześciu godzin, żeby po zjedzeniu mięsa móc bez grzechu wypić mleko. Ci, którzy mnie wychowali, myślą sobie pewnie, że straciłem wiarę. Nic bardziej mylnego. Ja tylko nie praktykuję, lecz wierzę naprawdę, boleśnie, straceńczo, rozpaczliwie, mocno i nieuleczalnie. Rozglądam się w osłupieniu i nie mogę się nadziwić, że tylu ludzi na świecie poszukuje Boga i znajduje Boga, choć każdy z kolejnych Bogów jest gorszy od poprzedniego, zieje głębszą nienawiścią i większą żądzą zniszczenia; ja zaś marzę tylko o tym, żeby Bogu wreszcie uciec i w końcu z Nim zerwać. Co mi nie wychodzi” – pisze Auslander w książce.
Autor jest erudytą, prowadzi czytelnika przez świat ortodoksyjnej wspólnoty, odkrywając najbardziej intymne szczegóły z jego rodzinnego życia, tłumacząc zasady nim rządzące, przywołując cytaty z Biblii i świętych pism. Robi to bez żadnego filtra, obnaża absurdy wynikające z przestrzegania 613 biblijnych przykazań, hipokryzję za tym stojącą. Nie oszczędza swoich bliskich. Do tego parodia, piekielny humor i ironia, którymi się perfekcyjnie posługuje, gwarantują doskonałą lekturę i dużo śmiechu aż do łez lub przez łzy. To rodzaj stand-upu w formie autobiograficznej powieści.
W Stanach Zjednoczonych recenzenci porównują Auslandera do sławnego komika i stand-upera Davida Sedarisa, który też pod czarnym żartem skrywa nierzadko rozpacz i lęk. Zresztą polscy czytelnicy mogli się o tym przekonać, sięgając po jego książkę „Calypso”, wydaną również przez Filtry.
Maciej Stroiński pisze w posłowiu: „Jeżeli Shalom Auslander w coś wierzy naprawdę, bez zastrzeżeń, nawiasów, dowcipów i zwątpień, to w mesjański wymiar mowy” i w sprawczą moc języka – trzeba dodać – z którego wie, jak robić użytek.
Shalom Auslander, „Żal po napletku”, z angielskiego przetłumaczył Maciej Stroiński, wydawnictwo Filtry
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.