Tematem przewodnim tegorocznego festiwalu sztuki Urbane Künste Ruhr jest sen. Bierze w nim udział reżyser „Zakochanego bez pamięci”, Michel Gondry, z projektem Home Movie Factory, w którym zaprasza grupę amatorów do nakręcenia filmu.
Francuska filozofka Hélène Cixous napisała „Dream I Tell You”, książkę o swoich snach. Uważa, że wszyscy powinniśmy spisywać swoje sny. Czy ty to robisz?
Spisuję tylko niektóre. Te, które mogę wykorzystać w pracy. Często widzę też w nich związek między rzeczywistością a wspomnieniami. Takie odtwarzanie powiązań między światem zewnętrznym i wewnętrznym uważam za bardzo interesujące. Sny są dla mnie ważne. Nie rozumiem jednak ludzi, którzy doszukują się w nich symboliki. Uważam, że każdy sen ma znaczenie tylko dla konkretnej osoby. Nie możemy stwierdzić, że jeśli śni ci się krokodyl, to dlatego, że twoja ciocia zachorowała na raka. To tak nie działa.
Tematem przewodnim tegorocznego festiwalu sztuki Urbane Künste Ruhr, w którym bierzesz udział z projektem Home Movie Factory, jest właśnie sen. Przesypiasz całe noce?
Śpię od trzeciej rano do siódmej rano i to mi nie wystarcza. Drzemię w ciągu dnia. Nawet wtedy mam dużo snów. Ale często je zapominam, a tego nie lubię. Kwestia snu to jeden z największych problemów w moim życiu.
W jakim świecie wizualnym dorastałeś?
Wyrastałem w rodzinie o muzycznych korzeniach. Rodzice grali na instrumentach. Mój tata był osadzony w jazzie, szczególnie w klimatach Duke’a Ellingtona. Moja mama grała Debussy’ego na fortepianie i komponowała. Mój dziadek Constant Martin był wynalazcą. W latach 40. XX wieku stworzył instrument będący prekursorem syntezatora. Jako dziecko oglądałem animacje Texa Avery. Z przyjaciółmi słuchaliśmy też Pink Floydów. Kiedy pojawił się punk, zajęło mi chwilę, aby zaakceptować ten nowy ruch. Moi przyjaciele byli bardzo w niego zaangażowani i mnie w niego wciągnęli.
Chodziliśmy do szkoły artystycznej w Paryżu. W latach 80. grałem w zespole rockowym. Kręcąc teledyski dla swojego zespołu, zająłem się reżyserią. Moją pierwszą wizualną fascynacją były animowane filmy ze wschodniej Europy, także z Polski. Uwielbiałem „Misia Colargola” zrealizowanego przez Tadeusza Wilkosza na podstawie książki i słuchowiska autorstwa francuskiej pisarki Olgi Pouchine. Oglądałem czeskie animacje Břetislava Pojara, rosyjskie Yuriya Norsteina czy z Niemiec, jednego z pierwszych abstrakcyjnych animatorów Oskara Fischingera. Kiedy zacząłem reżyserować, oni mieli na mnie największy wpływ. Z tradycyjnej sztuki francuskiej był to kubizm, choć w tym samym czasie włoski futuryzm podobał mi się chyba bardziej.
A literatura?
Francuski pisarz Boris Vian otworzył mi oczy na możliwości wyobraźni. I pokazał, jak kreować świat z humorem.
Twoją karierę rozpoczęła współpraca z Björk. Jak się poznaliście?
Björk spodobały się minimalistyczne teledyski mojego zespołu Oui Oui. Spotkaliśmy się w Paryżu, gdzie przyjechała zrobić zdjęcia do pierwszego albumu „Debut”. Zjedliśmy lunch i nie mogliśmy przestać rozmawiać. Oboje uwielbialiśmy filmy typu „Noc myśliwego” – magiczne i przerażające. Nie przepadaliśmy za Disneyem, tylko za Wschodem. Wymieniliśmy milion pomysłów. Potem na ich podstawie napisałem treatment do utworu „Human Behaviour”. Było kilka detali do dyskusji. Ona chciała mieć białego niedźwiedzia, a ja chciałem mieć brązowego wilka, więc spotkaliśmy się pośrodku i bohaterem został brązowy niedźwiedź. Pamiętam, jak przyszedłem do mojego producenta i on bardzo zniechęcał mnie do tego projektu, twierdząc, że jeśli nie ma na niego odpowiedniego budżetu, to muszę jej odmówić. Ale się uparłem. Bardzo chciałem z nią pracować. Była tak magnetyczna, podobna do dziecka i bardzo mądra. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona. Zrobiliśmy razem osiem teledysków. Osiągnąłem to, co chciałem – zdobyłem jej zaufanie.
Czy miałeś może kiedyś pomysł, którego nie zrealizowałeś?
Trzeba być trochę szalonym, żeby zostać reżyserem. Nie można zaakceptować odrzucenia, trzeba pilnować swojej wizji. Czasem takie odrzucenie pierwotnej wersji jest dla mnie motywacją, żeby przemyśleć projekt od nowa. Poza jedną sytuacją, nigdy się nie poddałem. Zrezygnowałem z pracy przez rok nad ekranizacją „Ubika” Philipa K. Dicka. Po roku zdaliśmy sobie sprawę, że ta historia jest zbyt trudna do przełożenia na film, i zrezygnowaliśmy z tego projektu. Do końca wierzyłem, że to się uda.
Podczas Urbane Künste Ruhr realizujesz kolejną odsłonę artystycznego projektu Home Movie Factory. Na czym on polega?
Do tej pory odwiedziliśmy 18 miast. Tworzymy około dwudziestu różnych scenografii. W Urbane Künste Ruhr zbudowaliśmy jedną scenografię z miejskiego metra, kasę kina, sklep i fragment lasu.
Tam ludzie mogą wziąć do ręki kamerę, pracować w grupie i nakręcić swój film. Najpierw na warsztatach uczestnicy wspólnie piszą historię składającą się z 10–12 zdań. Każde ze zdań ilustruje się sceną. Tak powstaje film. Filmy nie są montowane.
Home Movie Factory to nie jest miejsce, w którym można nauczyć się kręcenia filmów – to jest właściwie coś zupełnie odwrotnego. Bo kino to jedna osoba, która ma pomysł, a potem prosi innych ludzi o jego wykonanie, a tu jest grupa, która tworzy pomysł, a potem sama produkuje film. Jest zestaw zasad, których trzeba przestrzegać, żeby wszyscy byli pełnoprawnymi uczestnikami. Każdy musi pojawić się choć raz jako aktor w filmie, każdy musi dać przynajmniej jeden pomysł na historię.
Dla kogo chciałbyś nakręcić teledysk?
Chciałbym pracować z Rosalíą lub z Billie Eilish, które zmieniają pop. Pracuję teraz nad musicalem z Pharrellem Williamsem. Chętnie zrobiłbym też teledysk dla Kate Bush.
A gdybyś mógł zrobić projekt dla jakiegokolwiek artysty w historii, kogo byś wybrał?
Chciałbym się spotkać z naukowcem Richardem Feynmanem. Z osobowości muzycznych lubię Davida Bowiego. A gdybym miał się odnieść do moich francuskich korzeni, z pewnością taką postacią byłby Marcel Duchamp.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.