Podobno dobrego reżysera można poznać po pierwszej scenie filmu. Są jednak tacy twórcy, których unikatowy styl, estetyka i wrażliwość na detale przeszły do historii. I nie dotyczy to wyłącznie pierwszych ujęć. Wybieramy kilkoro z nich.
Alfred Hitchcock: Geniusz czy tyran?
„Psychoza”, „Zawrót głowy”, „Okno na podwórze” – to tylko kilka kultowych filmów w dorobku Alfreda Hitchcocka. Zdaniem wielu to właśnie niepokojące produkcje mistrza suspensu dały początek współczesnym thrillerom. I również dzięki Hitchcockowi (a także Orsonowi Wellesowi i Frankowi Caprze) sztuka reżyserska uwolniła się spod wpływów hollywoodzkich producentów. Obsesyjna dbałość o szczegóły i przekonanie o własnej nieomylności sprawiły jednak, że na planie (i poza nim) filmowiec uchodził za tyrana. Hitchcock traktował współpracowników, w szczególności obsadę, jak swoją własność. W jednym z niesławnych wywiadów nazwał aktorów „bydłem”. Po latach ujawniono również, że miał znęcać się nad swoimi aktorkami. O przemocowym zachowaniu reżysera opowiedziała między innymi Tippi Hedren, gwiazda „Ptaków”.
Agnès Varda: Obraz, opowieść
Kino Hitchcocka zrobiło ogromne wrażenie na francuskich nowofalowcach, którzy przenieśli jego metodyczne podejście do tworzenia filmów na grunt europejski. Wzorem amerykańskiego reżysera z formą eksperymentowali François Truffaut, Jean-Luc Godard i (do pewnego stopnia) Agnès Varda. Jej wizja kina różniła się jednak od tych szkicowanych przez jej rówieśników. Twórczyni genialnej „Cléo od 5 do 7” czy „Bez dachu i praw” do świata sztuki wkroczyła przez fotografię. Ta pasja na zawsze ukształtowała jej styl. Znakiem rozpoznawczym Vardy stały się quasi-dokumentalne filmy podejmujące ważne społecznie tematy, jak przemoc wobec kobiet czy rasizm. Stylizowane kadry spójnie łączyły się ze starannie przygotowaną narracją i komentarzem artystki. Mimo perfekcjonistycznych zapędów Varda nazywana była jedną z najcieplejszych osób świata kina. Jak widać, nie jest to niemożliwe.
Stanley Kubrick: W tej regule jest szaleństwo
Choć w przeciwieństwie do Hitchcocka twórca „2001: Odysei kosmicznej” cenił swoich współpracowników, wielu z nich uważało, że jego dbałość o detale graniczyła z szaleństwem. Jak inaczej wyjaśnić wielogodzinną awanturę, którą Kubrick rozpętał po tym, jak na plan czarno-białego „Dr. Strangelove’a” dotarł stół w złym kolorze? Paleta barw nie była jedyną obsesją reżysera – potrafił wydać fortunę na scenografię, tygodniami eksperymentować ze światłem i wprowadzać ostatnie zmiany w montażu na godziny przed premierą filmu. Jego pęd ku perfekcji zrewolucjonizował kino, zarówno na poziomie estetycznym, jak i technologicznym. Dla przykładu: aby uchwycić ciepłe światło świec w filmie „Barry Lyndon”, Kubrick użył superczułej kamery, do tej pory stosowanej jedynie przez NASA do fotografowania powierzchni Księżyca. Dla jednych reżyser pozostaje geniuszem, dla innych – szaleńcem.
Quentin Tarantino: Podróż do przeszłości
Jak przystało na prawdziwego kinofila, Quentin Tarantino poświęca filmom znacznie więcej uwagi niż przeciętny widz. Dobrze napisana historia to jego zdaniem najlepszy fundament, by stworzyć świetny film. I, oczywiście, to dopiero początek jego pracy – Tarantino ma niezwykłą zdolność przekładania słów na obrazy. Reżyser poświęca równie dużo uwagi wypowiadanym przez aktorów kwestiom, co ich otoczeniu czy ścieżce dźwiękowej. Uważni widzowie dostrzegą w jego filmach wiele nawiązań (lub jak wolą niektórzy krytycy: kalk) z ukochanych tytułów twórcy. Fascynację kinem oraz kulturą minionych dekad najlepiej widać było w „Pewnego razu… w Hollywood”. Pracując nad filmem, Tarantino zadbał, by nawet widoczne przez ułamek sekundy plakaty filmowe czy grające w tle radio przenosiły widza w klimat lat 60.
Jane Campion: Część większej całości
W zestawieniach filmowych geniuszy zbyt często pomija się pokolenia twórczyń i innowatorek, które, podobnie jak koledzy po fachu, doprowadziły sztukę filmową do perfekcji. Jedną z nich jest bez wątpienia Jane Campion. Świeżo upieczona laureatka Oscara zadebiutowała pod koniec lat 80., jednak światowe uznanie zapewnił jej „Fortepian”, który pełnił jednocześnie funkcję manifestu autorki. Powracającym motywem w filmach Campion jest relacja bohaterów z naturą, która zawsze wydaje się wszechpotężna i nieokiełznana. Stąd uwielbiane przez reżyserkę szerokie plany, w których postacie ludzkie stanowią tylko element krajobrazu. Z pomocą lasów deszczowych, starannie utrzymanych ogrodów czy surowych prerii Campion opowiada o pragnieniach i obawach swoich zwykle milczących bohaterów, co dobrze widać w jej ostatnim filmie, „Psie pazury”, który podzielił jednak nawet jej najbardziej zagorzałych fanów.
Wes Anderson: Forma ponad wszystko
Amerykański reżyser wypracował tak rozpoznawalną estetykę, że na Instagramie istnieją konta dedykowane „andersonowskim” przestrzeniom, jak pudroworóżowe hotele, malownicze dworce czy malutkie, ukryte między budynkami kioski. Wes Anderson przez lata dopracowywał swój ekranowy styl, coraz więcej uwagi poświęcając scenografii, kostiumom i palecie barw. W wystudiowanych, obsesyjnie symetrycznych kadrach nie ma miejsca na przypadek. Każdy detal ma tu znaczenie – wszystkie elementy filmowej opowieści muszą do siebie pasować, oferując widzom prawdziwą ucztę dla zmysłów. Po sukcesie „Grand Budapest Hotel” wydawało się, że reżyser osiągnął w swojej sztuce perfekcję. Jak pokazał jednak „Kurier Francuski”, Anderson był w stanie popchnąć formalną ekspresję jeszcze dalej. Choć zdaniem niektórych, kosztem treści.
Kubrick, Varda i Anderson to tylko nieliczni spośród pokoleń twórców, którzy doprowadzili filmowe rzemiosło do perfekcji. Więcej o sztuce rzemiosła przeczytacie w kwietniowym numerze „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.