Bywalcy paryskich kafejek, bawiące się na ulicach stolicy Francji dzieci czy wreszcie namiętnie całująca się przed ratuszem para zakochanych. Każdy, kto odwiedził Paryż, widział z pewnością dostępne w każdym sklepie z pamiątkami pocztówki i plakaty z jednym z najsłynniejszych w historii zdjęć pocałunku. Jego autorem, jak też wielu innych dokumentujących codzienne życie mieszkańców Miasta Świateł zdjęć, jest Robert Doisneau. Najbardziej paryski z fotografów obchodziłby dziś 109. urodziny.
Ruchliwa ulica, po której śpieszą zajęci swoimi sprawami przechodnie i przemykają samochody. W tle niewyraźnie majaczy charakterystyczny budynek Hôtel de Ville – paryskiego ratusza. Pośród codziennego chaosu młody mężczyzna obejmuje kobietę i obdarza ją namiętnym pocałunkiem. Zrobione w latach 50. zdjęcie stało się symbolem Paryża jako miasta miłości. W roku, w którym ukazało się w miesięczniku „Life”, było dla ówczesnej purytańskiej społeczności amerykańskiej symbolem lekkich obyczajów Francuzów. Obywateli kraju, w którym uchodzą na sucho publiczne pocałunki. Zdjęcie zdobyło ogromną popularność dzięki swojemu naturalnemu urokowi i młodzieńczej miłości, którą ukazywało. Stało się także symbolem tego, że w udręczonej wojną Europie odradzają się radość, miłość i normalne życie. Ale po latach wyszło na jaw, że choć najsłynniejsze bodaj w historii Paryża zdjęcie sprawiało wrażenie spontanicznego, zostało przez jego twórcę Roberta Doisneau częściowo wyreżyserowane.
Młodzieniec z aparatem
Choć urodzony 14 kwietnia 1912 r. w podparyskim Gentilly Robert Doisneau jest znany przede wszystkim jako autor „Pocałunku przed ratuszem”, bardzo niesprawiedliwie byłoby nazwać go fotografem jednego zdjęcia. Doisneau już jako 12-letni chłopiec pożyczonym aparatem zaczął dokumentować życie rodzinnego miasteczka. W podglądaniu codzienności sąsiadów szukał odskoczni od własnego niezbyt radosnego domu. Po śmierci rodziców chłopcem opiekowała się ciotka, która nie darzyła go zbytnim uczuciem. Robert wymykał się więc, żeby fotografować wracających z okolicznej fabryki robotników czy bawiące się na ulicy umorusane dzieci. Jego talent nie przysporzył mu co prawda uznania ciotki, zachwycił za to wuja. Służący w wojsku w randze majora mężczyzna pomógł nastolatkowi zdobyć pierwsze zlecenie. Zdjęcia do wojskowego biuletynu być może nie były spełnieniem artystycznych ambicji młodzieńca, ale stały się ważnym ćwiczeniem na drodze do artystycznej kariery.
Po ukończeniu École Estienne, szkoły zawodowej, Doiseneau miał w kieszeni tytuł grawera i litografa. Ale wciąż amatorsko robił zdjęcia. Jego talent zauważył fotograf André Vigneau, który zaproponował Robertowi pracę w charakterze asystenta. Dzięki niej młody mężczyzna mógł rozwijać swój talent, ale też zetknął się z pracami zaprzyjaźnionych ze swoim mistrzem fotografów – Brassaïa, Maurice’a Tabarda, André Kertésza. Wszyscy oni mieli wpływ na kształtujący się styl Doisneau. Jednym z ciekawszych zdjęć jego autorstwa z tamtego okresu są „Dzieci z mlekiem”. Mała dziewczynka dumnie trzyma na nim bańkę na mleko i prowadzi za rękę młodszego chłopczyka. Urok fotografii bierze się stąd, że przejęta swoją misją kilkulatka sprawia bardzo poważne wrażenie, tak jakby była matką, a nie siostrą malca. Już wtedy w zdjęciach Doiseneau widać było to, co miało w przyszłości stać się cechą wyróżniającą jego styl – umiejętność dostrzegania piękna w codziennych sytuacjach, ukazywania ich w atrakcyjny, czasem zabawny, innym razem nostalgiczny sposób.
Konieczność odbycia obowiązkowej służby wojskowej sprawiła, że młody mężczyzna musiał porzucić pracę w fotograficznym atelier. Gdy wrócił, posada asystenta była już zajęta. Doisneau znalazł jednak inną, w departamencie fotografii zakładów Renault – jego zadaniem było tworzenie zdjęć do prospektów reklamowych. Lewicowe poglądy, z którymi zetknął się w siedzibie firmy, również przyczyniły się do ukształtowania jego artystycznego stylu. Jednocześnie to, że Robert wspierał strajkujących robotników, zamiast przykładać się do pracy, do której przychodził wiecznie spóźniony, nie było mile widziane przez kierownictwo. Kiedy wreszcie cierpliwość pracodawców się wyczerpała i został zwolniony, Doisneau przeniósł się do centrum Paryża. Jeszcze jako zatrudniony w Renault w wolnym czasie robił zdjęcia dla agencji fotograficznej RAPHO. Teraz mógł w 100 proc. poświęcić się robieniu takich zdjęć, jakie interesowały go najbardziej. Nawiązał też współpracę z francuskim „Vogue’em”. Jednak bardziej niż modowe sesje fascynowało go to, co działo się na paryskich ulicach, po których uwielbiał włóczyć się z aparatem.
Najsłynniejszy pocałunek w historii Paryża
Roberta Doisneau nazywa się często obok Henriego Cartiera-Bressona i Edwarda Steichena ojcem fotografii humanistycznej. Pod tą nazwą kryje się rodzaj reportażu, z tym, że od komentowania rzeczywistości ważniejsze jest w nim pokazanie różnych przejawów zwykłego ludzkiego życia. Doisneau był mistrzem łapania „małych chwil” – niby nic nieznaczących, nieistotnych dla losów wielkiej historii, ale kluczowych dla opisania kondycji człowieka. Jego zdjęcia, choć często pokazują ludzi niezbyt zamożnych, często wręcz biednych, mają w sobie dużą dawkę optymizmu, wiary w człowieka i poetyckiego spojrzenia na rzeczywistość. Tę ostatnią pokazują często trochę lepszą niż jest, jakby widzianą przez różowe okulary. Mimo to zdjęcia Doisneau wyglądają na wskroś autentycznie i część istotnie taka była. Fotograf często ukrywał się z aparatem tak, żeby nie zakłócić idealnej chwili, którą chciał uwiecznić. Prawda jest taka, że wiele z nich było przez niego reżyserowanych. Zdarzało się też, że bohaterami byli nie „zwykli” paryżanie, lecz znajomi fotografa, którzy pozowali pod jego dyktando. Nie znaczy to jednak wcale, że pokazane na zdjęciach uczucia nie były prawdziwe.
Nie ma wątpliwości, że „Pocałunek pod ratuszem” to najsłynniejsze zdjęcie Doisneau. Znalazło się na grubo ponad 500 tys. plakatów i dwukrotnie większej liczbie kartek pocztowych. Tymczasem zrobione na zlecenie magazynu „Life” zdjęcie początkowo było jedną z serii fotografii całujących się paryżan. Ale było w nim coś, co sprawiło, że zrobiło zawrotną karierę. Dla Amerykanów stało się z jednej strony synonimem Paryża jako miasta miłości, gdzie w przeciwieństwie do ich purytańskiej ojczyzny nikogo nie oburzają namiętne pocałunki na ulicy. Z drugiej pokazało, że w europejskich metropoliach odradza się życie, a wojna nie zabiła w ludziach radości i miłości. Popularność zdjęcia zwiększyło to, że w 1952 r. trafiło nawet na zorganizowaną przez Edwarda Steichena w nowojorskim Museum of Modern Art wystawę „The Family of Man”. Doisneau stał się sławny, fotografował ówczesne gwiazdy życia towarzyskiego Paryża – Juliette Gréco, Jeana-Paula Sartre’a, Simone de Beauvoir, Alberta Camusa, Georges’a Brassensa, Jeana Cocteau i wielu innych. Ale jednocześnie fotograf pozostał wierny dokumentowaniu codzienności zwykłych ludzi, bywalców kafejek i parków. Robił zdjęcia w podobnym duchu, nawet kiedy pod koniec lat 60. jego styl zaczął być postrzegany jako przestarzały.
Tymczasem „Pocałunek pod ratuszem” zyskał drugie życie w 1986 r. Pewna firma wydawnicza odnalazła fotografię w archiwach agencji RAPHO, kupiła prawa i zaczęła ją masowo powielać. To wtedy pocztówki z reprodukcją przedstawiającego zakochaną parę zdjęcia zaczęły zapełniać paryskie stragany i sklepy z pamiątkami. Wówczas też do sądu wpłynął pozew – sprawę założyła para, która twierdziła, że to ich intymny moment jest źródłem czyichś dochodów. Sądowy proces sprawił, że na jaw wyszła prawdziwa historia słynnej fotografii.
Chcąc uniknąć konieczności dzielenia się tantiemami z uzurpatorami, Doisneau na sali sądowej przyznał, że jego najsłynniejsze zdjęcie przedstawia parę wynajętych aktorów. Ale choć w chwili, gdy naciskał spust migawki, Françoise Delbart i Jacques Carteaud, wówczas studenci paryskiej szkoły teatralnej, całowali się na jego zawołanie, istotnie byli w sobie zakochani. Fotograf zobaczył ich całujących się przed kafejką nieopodal Hôtel de Ville i zapragnął zrobić im zdjęcie. Zanim jednak zdążył wyciągnąć aparat, magiczny moment minął. Doisneau poprosił więc parę, żeby na potrzeby fotografii pocałowali się jeszcze raz. Zgodzili się i tak powstało będące symbolem miłości w Paryżu zdjęcie. Jean i Denise Lavergne, który podszyli się pod kochanków, odeszli więc z sali sądowej z niczym. A na Doisneau spadła fala krytyki – wielu twierdziło, że to, iż zdjęcie było wyreżyserowane, odarło je z całej magii. W dodatku jego prawdziwa bohaterka, Françoise Delbart, wytoczyła fotografowi kolejny proces. Kobieta domagała się zysków ze sprzedaży zdjęcia i blisko 4 tys. dolarów zadośćuczynienia. Jednak i tym razem sąd wydał wyrok na korzyść Doisneau. Uzasadnieniem był fakt, że fotograf już jej zapłacił, jeszcze w latach 50. Delbart otrzymała wówczas od autora jedną odbitkę zdjęcia, podpisaną i opatrzoną stemplem agencji RAPHO. Choć Delbart nie wygrała procesu, okazało się, że zapłata, którą niegdyś dostała, po latach zyskała na wartości. W 2005 r. kobieta sprzedała swoją odbitkę “Pocałunku pod ratuszem” na aukcji za ponad 240 tys. dolarów. Nabywcą był anonimowy kolekcjoner ze Szwajcarii.
Trzy sekundy wieczności
W połowie lat 70. los znów uśmiechnął się do Doisneau za sprawą festiwalu „Rencontres Internationales de la Photographie d’Arles”. Mające promować fotografię artystyczną wydarzenie sprawiło, że świat przypomniał sobie o Robercie Doisneau. Konsekwencją było wydanie w 1979 r. jego retrospektywnego albumu, zatytułowanego „Trois secondes d'éternité” – „Trzy sekundy wieczności”. W dużej mierze dzięki niemu fotograf znów zaczął cieszyć się popularnością, został gwiazdą mediów, a jego zdjęcia w postaci pocztówek i plakatów zaczęto sprzedawać w tysięcznych nakładach. Ale on nadal chciał fotografować zwykłych ludzi i ich zwykłą-niezwykłą codzienność. Dlatego w latach 80. wrócił do rodzinnego Gentilly, gdzie zrobił świetnie przyjęty projekt dla agencji DATAR. Zdjęcia z tamtego okresu różnią się od tych zrobionych w latach 40. i 50. przede wszystkim tym, że krajobraz sennych przedmieść został zdominowany przez autostrady i nowoczesne bloki mieszkalne. Ale nie zmieniło się w nich to, że główną rolę nadal grał na nich człowiek.
Choć Doisneau odniósł sukces, sława nie uderzyła mu do głowy. Pozostał skromnym, pogodnym człowiekiem z dużym dystansem do siebie i swojej pracy. „Gdybym wiedział, jak się robi dobre zdjęcie, robiłbym je codziennie” – mówił w wywiadach. Pod koniec życia fotografował coraz mniej. Być może dlatego, że szybkie tempo życia sprawiło, iż coraz trudniej było dostrzec magiczne momenty zwyczajnej codzienności. Bo choć wiele zdjęć Doisneau, w tym najsłynniejsze, było wyreżyserowanych, inspiracją dla nich były nieodmiennie życie i piękno, które fotograf potrafił dostrzec nawet w najprostszych czynnościach. Na tym, a także na wielkim szacunku i sympatii autora do portretowanych ludzi polega ich magia. Nieodparty urok fotografii Roberta Doisneau sprawia, że do dziś są jedną z wizytówek Paryża.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.