Znaleziono 0 artykułów
02.06.2024

Wielki aktor w książce „Pszoniak. Fragmenty” opowiedział szczerze swoją historię

02.06.2024
Wojciech Pszoniak w filmie Skazany / Fot. East News

Był świadomy, że jego życie dobiega końca i może powiedzieć wszystko – mówi o Wojciechu Pszoniaku dziennikarka i pisarka Małgorzata Terlecka-Reksnis. W książce „Pszoniak. Fragmenty”, nad którą pracowali razem przez trzy lata, ona podjęła próbę uchwycenia i opisania jego sztuki aktorskiej, on opowiadał o tym, czego nigdy wcześniej nie mówił w mediach. Nie zdążył powiedzieć wszystkiego, pracę nad książką przerwała jego śmierć. Małgorzata Terlecka-Reksnis dokończyła ją sama, sięgając do prywatnego archiwum w Warszawie i Paryżu oraz do dzienników, które Wojciech Pszoniak prowadził przez całe życie.

„By pisać o dokonaniach artystycznych Wojciecha Pszoniaka, trzeba by porwać się na książkę” – takie stwierdzenie znalazłam w Encyklopedii Teatru Polskiego. Ty się na to zdecydowałaś. Dlaczego?

Chciałam opisać fenomen jego aktorstwa. Przyświecało mi zdanie Czesława Miłosza, że to, co niezapisane, nie istnieje. Zwłaszcza w teatrze, który często operuje tym, co ponad słowami. Pisząc tę książkę, sięgałam do moich emocji jako widza. Bo tak się złożyło, że jednym z pierwszych moich teatralnych przeżyć był „Sen nocy letniej” w inscenizacji Konrada Swinarskiego z fantastycznym Pukiem, którego grał Wojciech Pszoniak. Po latach więc te moje przeżycia potraktowałam jako rodzaj zobowiązania wobec olśnienia teatrem, które zdarzyło mi się przeżyć dzięki Pukowi i Pszoniakowi. Myślę, że ten entuzjazm czy też rodzaj namiętności teatralnej był bazą naszych spotkań i rozmów. Kiedy zaproponowałam Wojtkowi pracę nad książką, zgodził się z entuzjazmem. Był już chyba świadomy, że musi spojrzeć na siebie z perspektywy czasu i opowiedzieć sobie samemu własną historię. Uznał, że jestem widzem, do którego warto mówić, i dlatego otworzył przede mną wiele zamkniętych do tej pory przestrzeni.

Wojciech Pszoniak udzielił w życiu setek wywiadów…

Ale większość z nich dotyczyła poszczególnych ról. Wojtek zawsze dużo mówił o wydarzeniach i doświadczeniach, natomiast stosunkowo mało o sobie. Moim zdaniem przez całe życie towarzyszyła mu nostalgia za Lwowem, z którego jego rodzina została wysiedlona w 1945 roku. W tym, co wtedy przeżył jako kilkuletnie dziecko, tkwiło źródło wielu jego teatralnych i filmowych ról. Na przykład połączenie komizmu z nostalgią, na którym zbudował postać Moryca Welta w „Ziemi obiecanej” Andrzeja Wajdy. Fascynująca opowieść Wojtka o przyjaźni z Wajdą, o wzlotach i zakrętach wydaje mi się jedną z najbardziej szczerych i bezkompromisowych relacji o skomplikowanych, emocjonalnych stosunkach reżysera i aktora. Zaskoczył mnie na przykład fakt, że rola Korczaka w filmie Wajdy była na przeprosiny, po dość długiej przerwie we współpracy obu artystów. Wojtek przedtem o tym nie wspominał.

Fot. materiały prasowe/archiwum

Po raz pierwszy opowiedział też o swoim pochodzeniu. Przez lata utrzymywał, że wiedział, jak zagrać w „Ziemi obiecanej” Moryca – młodego Żyda, który ma ogromną siłę przetrwania – bo jego matka przyjaźniła się z Żydami.

W książce mówi, że historia jego rodziny kryje w sobie tajemnicę, większość ciotek ze strony matki przyznawała się do domieszki krwi ormiańskiej. Jak przypuszczał, ta rodzinna legenda pochodziła jeszcze z czasów pogromów żydowskich w Rosji, kiedy pochodzenie ormiańskie ratowało przed opresją. Wojtek ostro reagował na bezmyślny polski antysemityzm. Mówił, że jego brat Antek odziedziczył po rodzinie ze strony matki malarski talent i semicką urodę. Kiedy zginęli najbliżsi żydowscy przyjaciele i sąsiedzi, jego matka Henryka, która była katoliczką, odmawiała za nich modlitwę w jidisz. On także pamiętał z dzieciństwa kilka pierwszych wersów Kadyszu.

Wojciech Pszoniak miał dwóch starszych braci, Jerzego i Antoniego, ale to temu drugiemu poświęciliście osobny rozdział. Dlaczego?

Kiedy Wojtek stawiał pierwsze kroki w zawodzie, Antoni Pszoniak był już w Krakowie gwiazdą. Nieco demoniczny, wysoki, szczupły, efektowny, miał śniadą cerę i czarne włosy, uprawiał jogę – zupełne przeciwieństwo Wojtka! Skończyli tę samą szkołę teatralną i grali u tych samych reżyserów, ale dziś już niewielu widzów pamięta, że był w teatrze drugi Pszoniak. Jeden z krytyków przed laty napisał, że aktorowi Antoniemu Pszoniakowi nigdy nie udało się wyjść z cienia młodszego o 11 lat brata. Pokazałam to Wojtkowi, a on dosłownie zamarł. „Kto to napisał? Gdzie?” – dopytywał poruszony. I wtedy powstał jeden z najbardziej intymnych rozdziałów. O Antku, o ich relacji, o stosunkach w rodzinie, o niespełnionych artystycznych ambicjach matki.

Fot. materiały prasowe/ archiwum

Przez prawie trzy lata pracowaliście nad książką razem, ale dokończyłaś ją już sama.

Przez dwa lata spotykaliśmy się w miarę regularnie, na tyle, na ile pozwoliły zajęcia i występy Wojtka. Najbardziej zawzięte, pełne emocji rozmowy dotyczyły oczywiście czasów krakowskich, debiutu, przyjaźni ze Swinarskim, współpracy z Hübnerem i Jarockim, pierwszego spotkania z Wajdą i atmosfery lat 70., która wracała do nas poprzez legendę Starego Teatru i kolorytu życia w PRL-u.

Unosił się nad nami ten wielki artystyczny cień, ożywialiśmy ludzi i nastrój tamtych lat. To było fascynujące doświadczenie, ale na samej atmosferze nie można budować rozmowy. Potrzebne były fakty i tu zaczynała się praca badawcza. Podobnie było z Warszawą – świadectw, recenzji i materiału dokumentalnego także było dużo. Zwłaszcza że właśnie z tym czasem i miejscem związana jest wielka kariera filmowa Pszoniaka, także jej początek.

Ale z Francją już nie było tak łatwo, tym bardziej że większość filmów, nie wspominając już o rolach teatralnych, była w Polsce nieznana. Odkładaliśmy więc ten okres na później w naszych rozmowach. I nagle okazało się, że już nie ma powrotu do tego, co sobie zakładaliśmy. Najpierw pandemia, zamknięcie, brak kontaktu, a potem wiadomość, że już nigdy nie spotkamy się i nie porozmawiamy.

Benefis z okazji 50-lecia pracy artystycznej aktora / Fot. Tomasz Urbanek/East News

Zdążyłaś się z nim pożegnać?

Nasza ostatnia rozmowa telefoniczna była właściwie optymistyczna, może dlatego, że nie mogłam zobaczyć, jak niknie w oczach. Mówił z przejęciem o bliższych i dalszych planach. Cieszyłam się, że wraca do formy. I nagle odszedł. Nie mogłam go pożegnać, bo stało się to w szczycie pandemii, w ceremonii pogrzebowej mogło wziąć udział tylko pięć osób. Miałam poczucie, że dramatycznie i nieodwołalnie wszystko się skończyło.

Wojciech Pszoniak nie zdążył opowiedzieć ci o swojej karierze we Francji.

Odwoływał się do niej nieustannie, ale z często przypadkowych odwołań nie można zbudować pełnej narracji. Tę lukę musiały wypełnić dokumentacja, rozmowy i relacje tych, którzy widzieli przedstawienia w Odeonie, w teatrze Montparnasse czy w Londynie w Apollo Theater na West Endzie. Pojechałam do Paryża, przejrzałam jego francuskie i angielskie archiwum zgromadzone w kilkunastu pudłach. Z Basią Pszoniak, której nie nazywał żoną, tylko po prostu Basią, odwiedziłam miejsca, które lubił. Bezcenne okazały się jego notatki. Wojtek był człowiekiem pióra, w małych kolorowych notesach zapisywał przede wszystkim swoje minimalistyczne wiersze, fragmenty myśli, refleksji, przeżyć. Kiedy go zabrakło, stało się dla mnie oczywiste, że muszę potraktować ten najbardziej osobisty materiał jako integralną część naszych spotkań.

Dlatego książka ma w tytule słowo „fragmenty”?

Nasze spotkania nie były wielogodzinnymi rozmowami. Wojtek był człowiekiem szybkiej narracji, krótkiego oddechu, wielu wątków rozwijanych równolegle i niekoniecznie uporządkowanych. Zależało mi na tym, żeby czytelnik, który weźmie do rąk tę książkę, miał poczucie, że Wojtek siedzi obok i mówi tylko do niego. Kameralność, bezpośredniość chodziły mi po głowie od początku. I właśnie poetyka fragmentu okazała się najbardziej nośna, bo odpowiadała żywiołowemu charakterowi i temperamentowi Wojtka.

Autorka książki Małgorzata Terlecka-Reksnis (Fot. Kuba Woźniak)

Czy podczas pracy nad tą książką odkryłaś innego Wojciecha Pszoniaka niż ten, którego znaliśmy z mediów?

We wszystkich medialnych zwierzeniach Wojtek jawi się jako człowiek sukcesu, który wie, co robi, odnosi prawdziwe artystyczne sukcesy i potrafi łączyć je z ogromną popularnością. Ja odkryłam człowieka odważnego, miejscami nawet desperacko podejmującego ryzyko, ale też pełnego wahań. Wydaje mi się, że miał wiele trudnych momentów w życiu, doświadczył bezwzględnej biedy, totalnej samotności, ale wyszedł z tych przeżyć wzmocniony. Podczas naszych spotkań starałam się analizować jego role, dopytując o te niuanse, zakamarki i trudne procesy psychiczne, o których my, widzowie, nie mamy pojęcia. Zaskoczyło mnie, jak głęboko samoświadoma praca kryła się za postaciami, które wykreował. I jaką cenę za to płacił. Zagranie Korczaka było dla niego przeżyciem, z którym przez długi czas nie mógł sobie poradzić. Za rolę Robespierrea w filmie „Danton” dostał nagrodę w Montrealu i został uznany w Paryżu za aktora równego Gerardowi Depardieu. A jednocześnie część Francuzów miała pretensję, że zagrał tak znienawidzoną postać. Ale najważniejszym odkryciem dla mnie była jego wrażliwość na ludzi. Nigdy nie przeszedł obojętnie wobec krzywdy drugiego człowieka.

Czy twoim zdaniem czuł się spełniony jako aktor i człowiek?

Nie mam co do tego wątpliwości. Z Basią stanowili nierozerwalny tandem. On – impulsywny, energiczny prawdziwy wojownik, ona – spokojna, wyważona i łagodna. Jako aktor był świadomy, że to, co robił we Francji, nie było tak nośne, jak jego dokonania w Polsce. Ale fakt, że grał w teatrze francuskim i że otrzymał nominacje do Nagrody Moliera, że występował w Londynie na West Endzie, dawał mu ogromną satysfakcję. Przede wszystkim jednak miał poczucie, że w Polsce zagrał role, które zapisały się w historii polskiej sceny i kinematografii. To stanowiło absolutne spełnienie jego sztuki aktorskiej.


Fot. materiały prasowe

Małgorzata Terlecka-Reksnis, „Pszoniak. Fragmenty”, Wydawnictwo Poznańskie, 2024. 

Alicja Szewczyk
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Wielki aktor w książce „Pszoniak. Fragmenty” opowiedział szczerze swoją historię
Proszę czekać..
Zamknij