W Słowenii nie ma tłumów, jest pięknie i pysznie. Smaki regionu docenił już francuski przewodnik „Gault & Millau”, a w drugiej połowie czerwca pierwsze gwiazdki przyzna Michelin. My już teraz wiemy, gdzie najlepiej zjeść, przy okazji odwiedzając atrakcyjne miejsca. Można planować przyszłe wycieczki.
Słowenia jako pierwszy kraj w Europie oficjalnie ogłosiła koniec epidemii. Parę dni temu otworzyła również granice i jest gotowa na przyjęcie turystów. Prędzej czy później otworzy je pewnie również dla osób przyjeżdżających z Polski, więc już warto zacząć planować wakacje.
Słowenia wydaje się idealnym kierunkiem na wakacje w postpandemicznej rzeczywistości. Jest mała – na 20 tysięcy km kw. mieszka niewiele ponad 2 miliony osób. Należy do najzamożniejszych państw w Europie Środkowo-Wschodniej. No i jest piękna. Alpy spotykają się tu z Morzem Śródziemnym i wielką równiną Kotliny Panońskiej. Zróżnicowany krajobraz przekłada się na rozwiniętą kuchnię regionalną, co czyni ze Słowenii interesujący cel wycieczek gurmandzistów.
Pojawienie się w zeszłym roku słoweńskiej edycji cenionego przez smakoszy przewodnika „Gault & Millau” tylko potwierdza ten fakt. Jego inspektorzy wytypowali aż 130 restauracji i 50 topowych winiarni wartych odwiedzenia. W czerwcu tego roku pierwsze wyróżnienia dla miejsc w Słowenii planuje przyznać Michelin.
My już dziś polecamy adresy, gdzie można dobrze zjeść.
Murska Sobota: nie tylko gibanica
Prekmurska Gibanica to ciasto tysiąca warstw. Lokalny deser, z którego słynie Murska Sobota, doczekał się nawet unijnego znaku Gwarantowanej Tradycyjnej Specjalności i znalazł się na liście produktów chronionych ze względu na tradycyjny sposób produkcji, skład i wykonanie.
Przepis na gibanicę jest skomplikowany (pomiędzy ciasto filo wkłada się masę z maku, twarogu, orzechów włoskich, jabłek, wanilii i śmietany), ale w Murskiej Sobocie przechodzi z pokolenia na pokolenie. Tak przynajmniej można sądzić, obserwując rodzinę prowadzącą Gostilnę Rajh. Szefowa kuchni i właścicielka Tanja Pintaric potrafi zagnieść ciasto z zamkniętymi oczami, popijając przy tym lokalne pomarańczowe wino. Rodzinny biznes przejęła już jako czwarte pokolenie i wspierają ją w tym mąż Damir oraz syn i córka. Po kuchni wciąż krząta się babcia Marija, a oko na salę ma dziadek Ignacy. Panuje tu wyjątkowo familiarna atmosfera z wyczuwalnym nastrojem do zabawy – szczególnie przy stolikach, gdzie najstarsze pokolenie gra w karty, głośno przy tym dyskutując.
W czasie pandemii rodzina Pintaric zaangażowała się w pomoc medykom i w ramach akcji Chef Care dostarczała im posiłki. Teraz Gostilna Rajh znów działa – na razie tylko w weekendy. Warto tu wpaść nie tylko na gibanicę.
Można posilić się daniami kuchni regionalnej z wyraźnymi wpływami tradycji węgierskiej. Zjecie tu m.in. lokalne pierogi dödoli, bogracz czy gulasz z mangalicy oraz jęzory wołowe z olejem dyniowym. Ten olej to kolejny produkt, z którego słynie okolica. Niemała w tym zasługa kolejnego rodzinnego biznesu nieopodal. Tłocznia oleju z pestek dyni, którą prowadzi drugie pokolenie rodziny Kocbek, jest malutką manufakturą z zabytkowym systemem pięknych starych maszyn. Czuć ją już z daleka – w powietrzu roztacza się błogi zapach prażonych pestek dyni. Na miejscu można podejrzeć cały proces i zaopatrzyć się w wyborne produkty. Są to nie tylko oleje z zimnego tłoczenia, lecz także czekolady z pestkami dyni, a nawet dyniowe mydła.
Glamping Resort Chateau Ramšak: namioty w wersji lux
Spanie w namiocie nie kojarzy się z wygodami, tymczasem w Glamping Resort Chateau Ramšak jest dokładnie na odwrót. Luksusowe namioty ustawiono na stokach winnicy, w samym środku malowniczego regionu winiarskiego Styrii. Można podziwiać zielone wzgórza, nie ruszając się nawet z tarasu. Śniadanie dostarcza obsługa. Wina jest pod dostatkiem, również w wyposażonej po brzegi lodówce obok łóżka. Jest ogrzewanie, wi-fi i telewizor. We wbudowanej w taras wannie z hydromasażem można wziąć gorącą kąpiel.
Chateau Ramšak ma własną piwnicę z winami i największą prasę do wina w Europie. W barze pływającym na małej wyspie pośrodku stawu serwuje się wina z rosnących tu szczepów Muscat, Sylvaner, Pinot gris, Welschriesling, Chardonnay i Sauvignon. Można się nimi nawet nacierać, bo w ofercie ośrodka są również zabiegi wykonywane kosmetykami na bazie wina.
Maribor: wino i inne szaleństwa
Luksusowa oaza znajduje się zaledwie kilka minut od pięknego miasta Maribor. Warto do niego zajrzeć, również podążając winiarskim szlakiem. Przed miejscowym muzeum wina, na pozostałościach po murach okalających miasto, rośnie najstarsza na świecie, ponad 450-letnia winorośl. Žametovka lub modra kavčina (Bleu de Cologne) mimo sędziwego wieku wciąż wydaje owoce.
Z tej okazji co roku w październiku odbywa się jej święto połączone z uroczystym zbiorem winogron. Zjeżdżają się na nie wielbiciele wina i lokalni winiarze. Przez cały rok na miejscu można spróbować najbardziej znanych słoweńskich win szczepów Rebula, Teran, Malvazija, Refošk, Zelen, Pinela i Pikolit.
Opuszczając Maribor, nie warto się rozpędzać. Przy trasie, po stronie rzeki Drawy stoi niepozorny budynek. Wygląda jak zwykły dom rodzinny z lat 80., ale to miejsce wielkiego gastronomicznego eksperymentu. Wprawia on w osłupienie każdego gościa, który przekracza próg i spodziewa się standardowej obsługi. Kelnerów brak, są tylko kucharze, którzy od czasu do czasu wyłaniają się z kuchni i brykają po sali w rytm rockowej muzyki. Tu nie przychodzi się zjeść, raczej obejrzeć kulinarny performans. Pierwszoplanową rolę gra w nim ekscentryczny szef kuchni David Vračko. Sam decyduje, co poda gościom do jedzenia. Zdarza mu się także wyrwać im z dłoni telefony i wmusić kieliszek czegoś mocniejszego do wypicia. Jedzenie nie odbiega od kanonu dań obowiązującego obecnie w europejskich restauracjach. Nigdzie jednak nie jest okraszone takim szaleństwem. Posiłek tutaj to niezapomniane przeżycie, zwłaszcza jeśli szef każe ci śpiewać „Learn to Fly” Foo Fighters.
Laško: restauracja z widokiem na świat
To jedno z najbardziej spektakularnych miejsc, jakie może sobie wymarzyć na pierwszą randkę. Już z daleka wygląda bajkowo. Nad miastem Laško wznosi się wzgórze z zamkiem z XI wieku. W latach 80. ubiegłego wieku zabytkowy budynek przeszedł gruntowny remont i stał się siedzibą lokalnego browaru Laško.
Dziś zamek wynajmuje szef kuchni Marko Pavčnik, który w tej scenerii prowadzi swoją wymarzoną restaurację. W biznesie pomaga mu żona. Przyłącza się także do jego rutynowych poszukiwań rosnących nieopodal dzikich składników. Pavčnik zamienia je w intrygujące dania i serwuje gościom. Zasłynął m.in. zupą łąkową z 15 okolicznych ziół. Z dużym wyczuciem potrafi łączyć lokalne produkty z nowoczesnymi technikami. Dania często podaje na drewnianych misach czy talerzach o organicznych kształtach, a potrawy ukwieca listkami chwastów i płatkami kwiatów. W menu zdarzają się pozycje odważne, jak podane na czarnym talerzu czarne (zabarwione sepią) risotto z jęczmienia z kalmarami i chrupiącym czipsem przypominającym rybią skórkę. A na deser? Połączenie jałowca, świerku, bezy i grzybów. Zaskakujące i pyszne.
Laško słynie z pięknej starówki, kwiatów (co roku odbywa się tu ich święto) i wód termalnych. Już w XIX wieku miało renomę nowoczesnego uzdrowiska. Ta lokalizacja z pewnością przyczyniła się do sukcesu restauracji Marka Pavčnika. Odkąd otworzył ją w 2011 roku, PAVUS Grad Tabor Laško należy do najbardziej prestiżowych restauracji w Słowenii. Świetna na pierwszą randkę, cieszy się też powodzeniem wśród nowożeńców. Któż by nie chciał mieć wesela z widokiem na całą dolinę, a nawet na cały świat.
Portorož: okoń Sophii Loren
To najdalej wysunięty na zachód kawałek Słowenii. Na mapie niemal wpycha się łokciami pomiędzy Włochy i Chorwację, próbując się dostać do morza. Wybrzeże Słowenii nie jest długie. Koniecznie jednak trzeba je zobaczyć, bo jest zupełnie inne od reszty kraju i ma bajecznie urokliwy śródziemnomorski klimat. Piran jest zdecydowanie najbardziej fotogenicznym miastem na wybrzeżu Adriatyku. Cieszy oko pamiątkami po czasach Republiki Weneckiej. Miasto było jej częścią przez dobre pięć wieków! Nadal włoski jest tu oficjalnym językiem urzędowym. Wąskie uliczki Piranu zbiegają z malowniczego wzgórza w kierunku wybrzeża i portu. Prowadzą w kierunku największego bogactwa miasta, czyli naturalnych solanek, w których od ponad 700 lat ręcznie wydobywana jest słynna pirańska sól.
Najcenniejszy fleur de sel, czyli kwiat soli, zbiera się nieopodal Portorož, niegdysiejszego ulubionego kurortu arystokracji. Za czasów Jugosławii na zaproszenie towarzysza Josipa Broza-Tito gościli tu m.in. Marcello Mastroianni i Sophia Loren. Na pamiątkę tego włoskiego romansu restauracja w luksusowym hotelu Kempinski Palace Portorož przybrała imię słynnej włoskiej aktorki. Pięciogwiazdkowy pałac z 1910 roku, wybudowany w czasie, kiedy Słowenia była częścią Austro-Węgier, stoi nad Adriatykiem. Z okien można podziwiać morze z imponującej perspektywy.
W restauracji na cześć Sophii Loren podaje się labraksa w całości pieczonego w soli – okonia morskiego, z włoskiego nazywanego branzino. Pokaźne ryby pochodzą m.in. z wyjątkowej farmy Fonda nieopodal hotelu. Rozstawiona jest na otwartym morzu, a warunki bytowe ryb, czysta i głęboka woda z silnym prądem morskim są zbliżone do naturalnych.
Labraksa serwuje kierownik restauracji o niezwykle ujmujących staroświeckich manierach. Pojawia się razem z wózkiem, na którym wyeksponowana jest ryba, sam rozłupuje jej skorupkę i filetuje branzino. Towarzyszą temu opowieści o historii hotelu i kurortu.
Tutejsza kuchnia prowadzona przez szefa Marjo Povšnara jest wyśmienita. Warto przy okazji wspomnieć, że Kempinski Palace Portorož to jedyny taki hotel deluxe w całym kraju. Szampana podają tu do śniadania, a jada się w iście balowych dekoracjach. W restauracji Sophia gości otaczają kamienne filary, a nad ich głowami migocą ciężkie żyrandole.
Potrawy jednak ujmują lekkością i prostotą. Już pierwszy rzut oka na talerz pozwala na konstatację, że tutejszy szef kuchni nie ma żadnego kłopotu z ego. Gotuje klasycznie i z szacunkiem dla śródziemnomorskiej tradycji, rezygnując ze zbędnych dekoracji i modnych technik.
Lublana: regionalne pyszności
Na rynku głównym stolicy, przy Vodnikov trg, rozciągającym się na Pogačarjev trg, robi się zakupy, pije kawę i przegryza świeżo usmażone małe rybki. Ich zapach prowadzi również w podziemia zabytkowego budynku zaprojektowanego w latach 40. przez słynnego architekta Jože Plečnika. „Kryty Rynek Plečnika” odgradza targ od rzeki Ljubljanica. W podziemiu widać ją z okien, które niemal dotykają tafli wody. Można tu kupić najświeższe ryby i zaopatrzyć się w lokalne sery. Na zewnątrz zaś, przy drugim placu Pogačarjev trg, co roku, od połowy marca do końca października odbywa się festiwal jedzenia zwany Otwartą kuchnią (Odprta kuhna). Zjeżdżają się wtedy kucharze z całego kraju i serwują swoje potrawy. To kulinarne centrum miasta jest przy okazji ulubionym miejscem spotkań i zakupów mieszkańców Lublany.
Przy straganach z warzywami można także spotkać kucharzy, m.in. zakupy na targu robi szef Igor Jagodic, zdobywca prestiżowego tytułu Szefa Roku 2019 przewodnika „Gault & Millau”. Pracuje niedaleko, bo w baszcie górującego nad miastem zamku, najbardziej pocztówkowego symbolu Słowenii. Historia twierdzy na wzgórzu sięga czasów Cesarstwa Rzymskiego, a kolacja tutaj to romantyczna przygoda. Do zamku można się dostać kolejką linową, a potem wspiąć na wieżę łuczniczą, w której ulokowana jest przestronna Restavracija Strelec. Z jej okien, a także tarasu, na którym rozstawiono stoliki, rozciąga się piękny widok na panoramę Lublany. Jagodic specjalizuje się w nowoczesnej kuchni, której uczył się m.in. pod okiem René Redzepiego w restauracji Noma, ale opartej na regionalnych produktach i tradycyjnych słoweńskich przepisach. Menu degustacyjne, z czterema i pięcioma daniami, zmienia się co dwa lub trzy miesiące. Zawsze jednak zawiera danie z ziemniaków z żółtkiem i truflami, żabie udka, zupę z buraków oraz strudel. Podczas pandemii na Facebooku restauracji można było znaleźć przepisy ulubione desery Jagodica. Teraz Restavracija Strelec działa już pełną parą.
Szefowa z Netfliksa
Największą gwiazdą słoweńskiej kuchni jest bez wątpienia Ana Roš. Uznana w 2017 roku za najlepszą kobietę-kucharkę na świecie słynie z kreatywności, ale też ekstrawagancji. W zeszłym roku jej ukryta w słoweńskich górach restauracja Hiša Franko zajęła 37. miejsce na liście najlepszych na świecie. Być w Słowenii i nie odwiedzić Any to najcięższy grzech. Dopiero u niej można zrozumieć naturę lokalnej kuchni i czerpać frajdę z jej odważnej interpretacji.
Od czasu międzynarodowego sukcesu Roš, na który złożył się m.in. poświęcony jej odcinek serialu „Chef’s Table” na Netfliksie, gastronomia w Słowenii nabrała rumieńców. Dania Any doczekały się już wielu kopii, a ona sama pozostaje niedoścignionym wzorem dla reszty. Kuchnia stoi w kontrze do słoweńskiego fine diningu. Ana nie wychodzi poza lokalne składniki i inspiracje prostą domową kuchnią. Z fantazją łączy miejscowe produkty – dziczyznę, nabiał czy miód – z roślinami dziko rosnącymi wokół restauracji. Przed wizytą u niej warto więc wybrać się do zwykłej słoweńskiej gospody serwującej tradycyjne potrawy. Będą kluczem do zrozumienia zamysłu kucharki.
Takiego kierunku rozwoju słoweńskiej gastronomii życzą sobie odwiedzający kraj smakosze. Pojawienie się przyznających gwiazdki francuskich przewodników może co prawda zwiastować rozwój fine diningu. Jednak menu oparte na jajkach sous-vide, z purée z kalafiora, które można zjeść w każdym innym mieście w Europie, warto uzupełnić o dania mocniej osadzone w miejscowym dziedzictwie. Ono arystokratycznych korzeni, a przeciwnie – wiejskie i ludowe. I to w nich tkwi największa siła i wielki potencjał słoweńskiej kuchni. Oby jak najczęściej można było wracać do Słowenii, by się o tym przekonać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.