Jeden z najpiękniejszych hoteli w Europie od niemal stu lat gości możnych tego świata. Ale każdy, kto ceni przestronne wnętrza, wykwitną kuchnię i relaks z widokiem na morze, odnajdzie tu swoją przystań.
Gdy po raz pierwszy wchodzę do mojego pokoju w Sofitel Grand Sopot, natychmiast otwieram drzwi na taras. Morze jest rozświetlone słońcem, spokojne, fale delikatnie uderzają o brzeg. Kilka godzin później, gdy zapada zmrok, zrywa się chłodny wiatr, fale wyglądają groźniej, a woda ma granatowy odcień, tak jak nocne niebo. Rano znów intensywnie świeci słońce. Błękitne morze, spokojne jak jezioro, odcina się od złotego piasku. Taki widok jest tylko w jednym miejscu w Polsce. Rozpościera się z okien pięciogwiazdkowego hotelu Sofitel Grand Sopot, położonego tuż przy plaży.
Sława Sopotu, nazywanego Perłą Bałtyku i Monte Carlo Północy, od końca XIX w. dorównywała kurortom i uzdrowiskom, takim jak Baden Baden, Nicea czy Brighton. Zjeżdżali tu letnicy z całej Europy, także po to, by zagrać w kasynie w Domu Zdrojowym. 1 kwietnia 1922 r. w „Zoppoter Zeitung” ogłoszono konkurs na projekt nowego hotelu finansowego przez Sopockie Kasyno. Hotel miał liczyć 100 pokoi i mieć wielką salę balową. Do lipca 1922 r. napłynęło 55 projektów i 260 rysunków. Zwyciężył architekt Otto Kloepel, profesor gdańskiej Technische Hochschule, razem z Richardem Kohnkem. Zgodnie z zamysłem, plan hotelu oparto o kształt litery H. Obiekt miał być monumentalny, ale lekki, klasyczny, z modnymi w tamtej epoce elementami, luksusowy, choć przytulny. Budowa trwała pięć lat. Uroczyste otwarcie zaplanowano na 29 czerwca 1927 r. – stopniowo otwierano kolejne pokoje, sale i restauracje. Do II wojny światowej Grand był jednym z najpiękniejszych hoteli w Europie. W 1950 r. stał się częścią Orbisu. W 1986 r. wpisano obiekt do rejestru zabytków. Po transformacji ustrojowej i generalnym remoncie zakończonym w 2005 r. pięciogwiazdkowy hotel dołączył do sieci Sofitel Luxury Hotels. Dziś mieści się tu 126 luksusowych pokoi i apartamentów utrzymanych w spokojnych odcieniach beżu, szlachetnym drewnie i detalach w stylu Art Noveau.
Bywają tu gwiazdy i możni, artyści i politycy, geniusze pióra i mistrzowie sportu. Gdy z drinkiem w dłoni (barmani przygotują tu na zamówienie każdego drinka świata) siadam w Le Bar, utrzymanym w secesyjnym klimacie, oglądam zdjęcia tych, którzy zachwycili się widokiem na morze przede mną. Obok Agnieszki Osieckiej, która zaraz obok prowadziła Teatr Atelier, zawisły portrety noblistów – Lecha Wałęsy i Czesława Miłosza. Gdy w Gdyni odbywa się festiwal Opener, to właśnie w Grandzie zatrzymuje się większość gwiazd światowego formatu, choćby The Weeknd.
W Grandzie każdy gość jest traktowany z najwyższą atencją. Dbałość o detale przejawia się w wystroju wnętrz (ciepłe odcienie, miękkie poduszki, luksusowe kosmetyki w łazience – tu wszystko jest przemyślane), kompozycji dań i doborze zabiegów w spa. Indywidualne potrzeby każdego kuracjusza są spełnione. Gdy tłumaczę, że na masaż mam tylko pół godziny, otrzymuję w Grand Spa krótki, ale kompleksowy zabieg, który gwarantuje mi chwilę relaksu (obok mieści się przestrzenna sala fitness SoFit). Chwilę później mój syn bawi się w pokoju zabaw, a ja w basenie, z którego można wyjść prosto na ogród, a potem na plażę. A prywatna plaża to królestwo słońca i „Vogue Polska”. Tu można poczytać magazyn, ale i zrobić lustrzane selfie czyniące nas bohaterem okładki.
Wielkim wydarzeniem jest kolacja, do której zasiadam na chwilę przed zachodem słońca. Ze stolika mogę obserwować zmieniające się barwy nieba i wody. W Grand Blue szef kuchni Tomasz Koprowski przygotowuje sezonowe dania na bazie lokalnych produktów. W menu dominują ryby i owoce morza. Postanawiam iść tym tropem – na przystawkę zamawiam mule w białym winie z natką pietruszki i cytryną – proste i pyszne. Na danie główne wybieram domowej roboty czarne taglioni z owocami morza. Starannie wyselekcjonowana karta win pozwala dobrać trunek do każdego dania. Obiecuję sobie, że następnym razem spróbuję ravioli z owocami morza, jesiotra Siberian oraz polędwicy z dorsza z jarmużem. Śniadanie – jajka po benedyktyńsku i florencku – zjadam na tarasie, oczywiście znów z widokiem na morze. Można się od niego uzależnić.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.