Znaleziono 0 artykułów
21.12.2024

W święta nie potrzebujemy ironii. Dlaczego raz w roku chętnie oglądamy naiwne filmy?

21.12.2024
Świąteczne komedie romantyczne i romanse oglądamy bez ironii. Dlaczego potrzebujemy odrobiny magii? (Fot. materiały prasowe)

Netflix powoli staje się Hallmarkiem, oferując coraz więcej świątecznych komedii romantycznych. Naiwne romanse czasem warto oglądać bez ironii. Dlaczego można potraktować taki seans jak gwiazdkowy rytuał? Czy takie produkcje naprawdę pozwalają nam uwierzyć w magię? Jaka logika za nimi stoi?

Autor bloga PigOut zaimponował mi ostatnio dogłębną analizą netflixowej nowości, „Zakochany bałwan” (angielski tytuł „Hot Frosty” lepiej oddaje istotę tej komedii romantycznej). Krytyk filmowy potraktował produkcyjniaka poważnie. A w każdym razie z dużą dozą sympatii. Docenił absurdalny film o bałwanie z sześciopakiem, który ożył, by zakochać się w samotnej dziewczynie, za wierność gatunkowi, idealne wpisanie się w jego ramy, uroczą naiwność wynikającą z tego, że twórcy też podchodzili do tej niestworzonej historii z czułością. Scenarzysta Russell Hainline, który wcześniej wielokrotnie pracował dla Hallmarku (ta stacja wsławiła się świąteczną ramówką, co roku wypuszczając kilkadziesiąt nowych tytułów), w wywiadzie dla „Hollywood Reporter” zdradził sekret swojego sukcesu. – Ironia działa jak mechanizm obronny. Radzę oglądać takie filmy inaczej. Ich mocą jest szczerość, która może wydać się staroświecka. Ale gdy jej zawierzymy, oddamy się jej, pokochamy te produkcje. Bo są jakoś bezwstydne w swojej naiwności – mówił Hainline, dowodząc samoświadomości jako twórca. Przeniknął także motywacje widzów, podkreślając, że nawet ci najbardziej wymagający w okolicach świąt potrzebują prostego pocieszenia. Znajdą je w „Zakochanym bałwanie”, „Świątecznych dżentelmenach” czy „Naszym małym sekrecie”, które uplasowały się na szczycie rankingu popularności Netflixa zaraz po premierze, a na długo przed Gwiazdką. 

„Zakochany bałwan” (Fot. materiały prasowe)

Według obliczeń amerykańskich dziennikarzy na antenę w tym roku trafi ponad 100 nowych filmów o świętach. Do tego należy dodać premiery kinowe – „Czerwoną Jedynkę”, kilka animacji czy polskie produkcje, w tym kolejną część „Listów do M.”. Nie można oczywiście pominąć klasyków, które powrócą na ekrany – od „Kevina samego w domu” przez „To właśnie miłość” po „Holiday”. Co roku jednemu, może dwóm tytułom udaje się trafić do kanonu (patrz: queerowe komedie romantyczne „Świąteczny szok” czy „Wieczny singiel” z ostatnich lat), reszta przepada bez śladu (nikt już nie pamięta „Niezapomnianych świąt” z Lindsay Lohan z 2022 r. czy „Last Christmas” z Emilią Clarke z 2019 r.). Rozpędzona maszyna nie chce się jednak zatrzymać. Scenarzyści w tempie godnym AI generują pomysły na kolejne, coraz bardziej niedorzeczne gwiazdkowe konfiguracje. Czasem to on nie lubi świąt, czasem ją trzeba przekonać do bożonarodzeniowej magii, w niektórych filmach problem stanowi rodzina, w innym – jej brak, zdarzają się święta w wielkim mieście albo na odludziu, w samolocie albo w samochodzie. W tym sezonie po raz pierwszy bohaterem został jednak ożywiony bałwan o ciele amanta (wcześniej cechami ludzkimi obdarzano oczywiście elfy, renifery itd.) – i za to chwała Hainline’owi od „Zakochanego bałwana”. Jako pionierowi nowego podgatunku (w kolejnych latach ożyć powinna urocza pani bałwanka, a para bałwanów – założyć rodzinę) warto scenarzyście zawierzyć – odcinając choć na moment ironię z naszego odbioru tych dzieł i dziełek filmowych, otwieramy się na nowe doświadczenia. 

„Świąteczny szok” (Fot. materiały prasowe)

Nie chodzi o przymykanie oka na niedoróbki scenariuszowe (choć wyrozumiałość jest tu wskazana, bo niedoróbki to wręcz znak rozpoznawczy świątecznych produkcji – zapewne rolę odgrywają tu deadline’y – filmy muszą przecież trafić do widzów przed pierwszą gwiazdką), lecz przyjmowanie z dobrą wiarą i branie za dobrą monetę absurdalnych założeń fabularnych, nietypowych duetów romantycznych i obowiązkowych happy endów. 

W takich produkcjach prostoduszność zawsze wygrywa z cynizmem, wiara z wątpliwościami, naiwność z narcyzmem. Filmy świąteczne ze szczególnym okrucieństwem pastwią się nad bohaterami nieufnymi, samolubnymi, zbuntowanymi. Postaci nie mają wyboru – albo przejdą przemianę (a raczej odkryją w sobie pokłady dobroci, o której świadczy najczęściej – to już poziom meta – wiara w magię świąt), albo gwiazdkowy cud je ominie. W końcu wszyscy muszą spotkać się przy wspólnym stole, zjednoczyć, zapomnieć o dzielących ich różnicach. Jak w kultowym skeczu „SNL”, gdzie wszelkie spory w Święto Dziękczynienia gasną dzięki uwielbianej przez wszystkie pokolenia piosence „Hello” Adele. Filmy świąteczne działają jak samospełniająca się przepowiednia. Skoro pokazują pozytywnych bohaterów uszczęśliwiających innych w czasie Bożego Narodzenia, to same też uszczęśliwiają wszyskich poza niedowiarkami. Jak to mówią Amerykanie, potrzebujemy tego niewielkiego leap of faith

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. W święta nie potrzebujemy ironii. Dlaczego raz w roku chętnie oglądamy naiwne filmy?
Proszę czekać..
Zamknij