Michael Ondaatje, autor „Angielskiego pacjenta”, jest mistrzem prowadzenia akcji. Jego powieści nie są przegadane, każdy wątek precyzyjnie wykończony, nie zarzuca czytelnika zbędnymi słowami. W najnowszej książce opowiada o powojennym Londynie z perspektywy dorastającego chłopca.
W roku 1945 rodzice wyjechali i zostawili nas pod opieką dwóch mężczyzn, którzy mogli być kryminalistami. Tak zaczyna się ósma powieść Michaela Ondaatje’a pt. „Światła wojny”. Myślę, że ci, którzy oceniają książkę po pierwszym jej zdaniu i od niego uzależniają, czy po nią sięgną, nie zawiodą się na swojej metodzie. Tym bardziej że to też metoda samego Ondaatje’a. Pisarz wielokrotnie mówił w wywiadach, że najpierw musi zobaczyć w wyobraźni osadzoną w odpowiednim miejscu i czasie pojedynczą scenę, która go zaintryguje. Formułuje pierwsze zdanie, a potem konstruuje wokół niego fabułę. Gdy zaczyna pisać, nie zna swoich bohaterów, buduje ich biografie po kawałku. Dochodzą do tego kolejne postaci, a on nie wie, co się wydarzy w kolejnym rozdziale. Tak było w przypadku „Angielskiego pacjenta”, jego najsłynniejszej książki nagrodzonej Bookerem, a potem sfilmowanej (ekranizacja w reżyserii Anthony’ego Minghelli dostała dziewięć Oscarów). Najpierw autor wyobraził sobie poparzonego mężczyznę na łóżku i zajmującą się nim pielęgniarkę, potem dolepiał resztę. Tak jest i w przypadku „Świateł wojny”.
Narratorem jest tu 28-letni Nathaniel, który opowiada o losach swojej rodziny. A właściwie sam próbuje je poznać i zrozumieć. Cofa się do lata 1945 roku. Po wojnie Londyn stara się wrócić do normalnego życia. Nathaniel ma wtedy 14 lat, a jego siostra Rachel – niespełna 16. Ich ojciec, pracujący w firmie Unilever, dostaje awans. Ma być szefem firmy na całą Azję, musi więc wyjechać do Singapuru. Kilka tygodni później ma do niego dołączyć matka. Nie będzie ich rok. To wielka szansa – tłumaczą dzieciom rodzice. Nathaniel i Rachel zostaną wysłani do szkół z internatem, a opiekę nad nimi będzie sprawował sąsiad z wyższego piętra, nazywany przez rodzeństwo Ćmą.
Kilka dni po wyjeździe matki Rachel znajdzie w piwnicy jej kufer podróżny z sukienkami, butami, naszyjnikami, angielską literaturą, mapami oraz przedmiotami i ekwipunkiem, których jak [matka] mówiła, nie spodziewa się znaleźć na Wschodzie. Odkrywają z Nathanielem, że nie poleciała do Singapuru, ale po prostu zniknęła. Porzuciła ich? Aresztowano ją? Zadają Ćmie pytania. Okazuje się, że jako agentka wywiadu pracowała dla rządu. A teraz nic złego się jej nie dzieje, przekonuje opiekun.
Nathaniel próbuje rozwikłać tę zagadkę, a czytelnik razem z nim. W ich domu Ćma czuje się jak gospodarz. Jest melomanem, lubi słuchać Mahlera. Wieczorami zasiada w fotelu ojca, przyjmuje znajomych. Wydają się podejrzani, tajemniczy, ale wyróżniają się talentami – jeden mężczyzna mówi po francusku i w esperanto, recytuje limeryki, inna zaś kobieta zna się na mapach pogodowych i frontach atmosferycznych, do tego zna aramejski. Jest też śpiewaczka. Ważną postacią będzie Krogulec – handlarz chartami, który sprowadza je nielegalnie na wyścigi psów.
Nathaniel zastanawia się, dlaczego tak bardzo nie rozpacza po zniknięciu rodziców. Ćmę i jego dziwnych gości uzna za swoją nową rodzinę. To oni wprowadzą go w dorosłość. Ćma pracuje nocami w restauracji Criterion przy Piccadilly Circus. W czasie ferii załatwi chłopakowi fuchę przy praniu i suszeniu obrusów. Rok później na zmywaku. Pracowałem teraz w większej grupie i przede wszystkim mogłem słuchać wielu prawdziwych i zmyślonych opowieści. (…) Prawie całą półgodzinną przerwę na lunch zajmowały dokładne, szczegółowe lekcje stosunku we wszystkich jego odmianach, prowadzone przez pana Nkomę, niezwykłego mężczyznę ze szramą na policzku– wspomina Nathaniel.
Potem Krogulec wciągnie go w przemyt psów. Będą razem przemierzać łodzią Tamizę. Tego popołudnia odebraliśmy w milczeniu dwadzieścia chartów z barki przy Church Ferry Stairs i w milczeniu dostarczyliśmy je w inne miejsce w dolnym biegu rzeki. Nie mieliśmy pojęcia o tego rodzaju przewozach i nie wiedzieliśmy nic o surowych prawach zabraniających nielegalnego importu zwierząt do Wielkiej Brytanii. Za to Krogulec najwyraźniej wiedział wszystko – opowiada o jednym z rejsów.
Ondaatje odkrywa przed nami powojenne życie Londynu i okolic. Od kuchni, ukryte w ciemnych i sekretnych zakamarkach. Trudno nie dać się wciągnąć w ten tajemniczy świat, zwłaszcza że najpierw pisarz sam się w nim zanurzył. Jako nastolatek spędził kilka lat w Londynie.
Autor „Świateł wojny” urodził się na Sri Lance – wówczas Cejlonie – w 1943 roku, w rodzinie holendersko-syngalesko-tamilskiej. Gdy rodzice się rozstali, wychowywał się z kuzynami, a w 1954 roku matka ściągnęła go do Anglii. Osiem lat później wyemigrował do Kanady, gdzie mieszka do dziś. Zbierając materiał do najnowszej książki, wiele razy wracał do Londynu. Pośpiech tworzenia nie towarzyszy pisarzowi. Nad jedną powieścią pracuje około siedmiu lat. Pisze ręcznie, bo – jak mówi – łatwiej mu się skreśla, poprawia i dopisuje, a przy okazji nie traci wcześniejszych wersji.
Jest mistrzem prowadzenia akcji. Nic tu nie jest przegadane, każdy wątek precyzyjnie wykończony. Książki Ondaatje’a liczą po trzysta stron, a nie po pięćset czy siedemset, jak to teraz modne. Mam wrażenie, że autor ma ogromny szacunek dla czytelnika. Nie zarzuca go zbędnymi słowami. Nic się w jego książkach nie pruje, nie wystaje, niczego też nie brakuje – to opowieści uszyte jak garnitur na miarę.
Michael Ondaatje, „Światła wojny”, z angielskiego przełożył Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.