Nastoletni Fraser Wilson i Caitlin Harper dorastają w amerykańskiej bazie wojskowej pod Wenecją. Podważają zasady, poszukują tożsamości, poznają smak miłości. Chociaż fabuła nowego serialu Luki Guadagnino, reżysera „Tamtych dni, tamtych nocy”, na HBO GO przypomina dotychczasowe historie o dojrzewaniu, dzieciaki z generacji Z wydają się mieć większą samoświadomość niż ich poprzednicy. Guadagnino opowiada o nich z czułością, jakby dobrze pamiętał, jak nieszczęśliwym można być nastolatkiem.
Nieczesane od wielu dni włosy z utlenionymi końcówkami, sypiący się pod nosem wąs, pryszcze. Nastolatek wylądował na lotnisku we Włoszech w spodniach ze sztucznego futerka w cętki, T-shircie Rafa Simonsa i pomarańczowej bluzie z kapturem. To Fraser Wilson (Jack Dylan Grazer z horrorów „To”) – „ekscentryczny nowojorczyk”, jak mówią o nim za plecami nauczycielki w nowej szkole. Nie przypomina dzieciaków z „Beverly Hills, 90210”, „Życia na fali” czy „Plotkary”. Po pierwsze, Grazer jest rówieśnikiem swojego bohatera, a po drugie, jest czupurny, czarujący i charyzmatyczny, ale nie nadaje się na plakat wieszany nad łóżkiem. Oglądając 17-letniego aktora, trudno nie porównywać go do Timothéego Chalameta, którego Guadagnino odkrył dla kina w 2017 r., obsadzając go w roli zakochanego Elia w „Tamtych dniach, tamtych nocach”. Zresztą Grazer zagrał młodsze wcielenie bohatera Chalameta w „Moim pięknym synu” z 2018 r. Zmierzwione włosy, zgarbione plecy, za długie jak na drobną sylwetkę ręce. Obaj aktorzy i obaj bohaterowie naprawdę się na ekranie przepoczwarzali. Ich ciała zmieniały się pod wpływem pierwszej miłości, odkrywania tożsamości, włoskiego słońca.
Ale i czasy, i Włochy, i chłopcy są w serialu inni. Z lat 80., gdzie osadzona była love story z powieści André Acimana, przenosimy się do czasów kampanii wyborczej Donalda Trumpa w 2016 r. Nikogo już nie dziwi, że chłopiec zakochuje się w chłopcu, nosi neonowe paznokcie albo koi lęk pociągnięciem z piersiówki. Włochy z „Tamtych dni…” wyglądały jak pocztówkowe kadry z „Pod słońcem Toskanii”, w „Tacy właśnie jesteśmy” poznajemy podbrzusze Wenecji – betonową bazę, dzikie plaże, przedmieścia z wyblakłymi od słońca kamienicami. Światło jest raczej bezlitosne niż ciepłe.
A może takim widzi go Fraser, bo w końcu ma jet lag. Jego pierwszy dzień w bazie wojskowej jest jak ze snu. Zaczyna go, śledząc sąsiadkę, kończy – zakrwawiony na chodniku. W międzyczasie upija się, idzie na plażę z innymi dzieciakami amerykańskich żołnierzy i cały czas słucha muzyki. Gdy postanawia wyciszyć świat zewnętrzny, wkładając w uszy słuchawki, widz nie słyszy dialogów. Z chodnika w Chioggi musi odebrać go Maggie (Alice Braga), żona jego mamy, Sary Wilson (Chloë Sevigny), nowej dowódczyni bazy. Z Maggie Fraser ma relację ciepłą, przyjacielską. Z Sarą – do omówienia na terapii. Gdy matka rani sobie palec, on zaczyna go ssać, gdy matka źle kroi mięso, on uderza ją w twarz. Zdają się wiedzieć o sobie wszystko, ale rozmawiają półsłówkami. Ona go akceptuje z całą jego ekscentrycznością, bo sama zapewne wielokrotnie doznawała wykluczenia. Lesbijka wśród konserwatystów, którym zdarza się nosić czapeczkę z napisem „Make America Great Again”. Żołnierz Richard (Kid Cudi), który nie lubi Sary, chce namówić na tę deklarację polityczną córkę, ale ta się nie daje.
Córka to Caitlin Harper (debiutantka Jordan Kristine Seamón). W koszuli ukradzionej tacie, dżinsach i bejsbolówce ukrywającej długie włosy udaje w barze mężczyznę. W tym dragu, w tej gierce, podczas tego eksperymentu podgląda ją Fraser. Gdy spotykają się ponownie, pyta: „To jak mam się do ciebie zwracać?”. Poznał jej tajemnicę, ale ani ona specjalnie się nie wstydzi, a w każdym razie nie przed nim, ani on nie uważa za nic nadzwyczajnego, że sąsiadka szuka siebie. Od tej pory będą odnajdywać się razem. Ale nie będzie to historia miłosna, do jakiej przyzwyczaiły nas nastoletnie melodramaty. Nie będzie prosta, ale tamte też nie są. W paradę wejdą przyjaciele, rodzice, szkoła. Nie będzie może tyle alkoholu, narkotyków i seksu jak w „Euforii”, z którą nowy serial Guadagnino bywa porównywany. Ale przemiana pokoleniowa dokonała się – każdy z bohaterów, Fraser, Caitlin i ich przyjaciele, niczego nie biorą za pewnik. Całość tożsamości wykuwają sami. Nie są zaprogramowani na bycie heteronormatywnymi. Gender i seksualność są negocjowalne. Niezmienne pozostają nastoletnie uczucia, które tak łatwo zranić. Guadagnino opowiada o nich z czułością, jakby dobrze pamiętał, jak nieszczęśliwym można być nastolatkiem, gdy od innych odróżnia nas nadwrażliwość.
Od czułości się zresztą zaczęło. Na instagramowym profilu serialu, który powstał rok przed premierą, żeby podsycić zainteresowanie, Luca Guadagnino sfotografował wszystkich aktorów. Lekko niedbale, z bliska, w ruchu. Zobaczył w nich dorastających ludzi. Nie tylko nastolatków, którzy czekają na pełnoletność, lecz także dorosłych, którzy wciąż muszą wchodzić w nowe role. Sara będzie musiała powalczyć z patriarchatem i homofobią w wojsku, jej żona – z pozycją podległą wobec ukochanej, rodzice Caitlin – z jej poszukiwaniami. W betonowej bazie, rządzącej się własnymi prawami wyspie na obcej ziemi, wstrząsy dojrzewania wybrzmiewają z jednej strony mocniej, a z drugiej, bezpieczniej. Zawężone pole eksperymentów, ograniczona przestrzeń, mikroskopowa soczewka pozwalają bohaterom i twórcom serialu popełniać więcej błędów.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.