Paradoksalnie dopiero jako osoba seropozytywna czuję, że żyję „stigma free”. Dzisiaj seks z osobą na lekach jest bezpieczniejszy niż z osobą, której statusu się nie zna – mówi dramaturg, performer Szymon Adamczak, który bierze udział w wystawie „Kreatywne stany chorobowe: AIDS, HIV, RAK”.
Trudniej było zrobić coming out gejowski czy ten drugi, seropozytywny?
Pierwszego dokonałem jako nastolatek i nie było to dla mnie trudne. Moja rodzina miała w odpowiedzi więcej pytań niż wykrzykników. Coming out jest procesem obejmującym więcej niż jedną osobę, powinien w efekcie czynić nas silniejszymi. Nie akceptowałem myśli, że mogę nie być akceptowany przez swoje otoczenie ze względu na swoją formującą się wówczas tożsamość.
Doświadczenie seropozytywności spotkało Szymona uczącego się za granicą, wchodzącego w dojrzalszy etap życia. Miałem dużo szczęścia, miłość przy boku, wsparcie kolegów i koleżanek. Czułem się więc na tyle bezpiecznie, że mogłem sobie zadać pytanie, co stracę, jeżeli uczynię HIV częścią swojej tożsamości i zarazem problemem, którym mogę się zająć w komunikatywny sposób jako artysta.
Film, który pokazujesz na wystawie „Kreatywne stany chorobowe: AIDS, HIV, RAK”, to rejestracja zażycia pierwszej dawki lekarstwa po diagnozie?
W pierwszych tygodniach od diagnozy bardzo intensywnie i odruchowo dokumentowałem to, co się dzieje ze mną i z moim ciałem. Poprzez te materiały komunikowałem się z bliskimi ludźmi, również tymi rozsianymi po świecie. To rodzaj terapii przez ekspozycję, tak sobie to dzisiaj tłumaczę. Obecnie leki należy przyjąć jak najszybciej od diagnozy. Pierwszą tabletkę bierze się tylko raz, od tego nie ma już odwrotu. Zaaranżowałem więc domowy impromptu rytuał, żeby uwypuklić to zdarzenie jako moment przejścia.
Dawkę zagryzasz ciasteczkiem i popijasz wódką – to manifest?
Wódka i ciasteczka zostały mi jeszcze z rodzinnego wesela w Polsce, które tak dobitnie przypomniało mi o mocy wspólnotowego świętowania.
Pierwszy raz pokazujesz ten film publicznie?
Jacek Zwierzyński, jeden z kuratorów wystawy w poznańskim Arsenale, zwrócił uwagę na to wideo, przeglądając moje archiwum. Ufam jego pomysłowi pokazania tego filmu po raz pierwszy w publicznym kontekście. Doświadczenie HIV może być rozumiane jako afirmacja życia, witalności, nowego początku.
My, geje, boimy się osób zarażonych. A jak to było z tobą przed diagnozą? Żyłeś według zasad, które na Zachodzie określa się jako stigma free? Nie miałeś oporów przed uprawianiem seksu czy wiązaniem się z osobami seropozytywnymi?
Paradoksalnie dopiero jako osoba seropozytywna czuję, że żyję „stigma free”. Dzisiaj seks z osobą na lekach jest bezpieczniejszy niż z osobą, której statusu się nie zna. Strach przed wirusem, czyli również przed jego nosicielami, został nam wdrukowany. Dla mnie HIV to nadal branie odpowiedzialności za siebie i za innych. Z medycznego punktu widzenia wiemy, że im dłużej infekcja jest nierozpoznana, tym większe spustoszenie czyni w organizmie. Najczęściej zarażają ci, którzy zwyczajnie nie znają swojego statusu. W czwartej dekadzie epidemii mamy wreszcie skuteczne narzędzia, żeby znormalizować doświadczenie HIV. Dajemy się niesłusznie pożreć lękowi i stereotypom.
Dobrze, że o tym mówisz. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że leki nie tylko pomagają nosicielowi, ale też minimalizują praktycznie do zera możliwość zarażenia partnera. O tej normalizacji opowiada nie tylko film, który pokazujesz w Arsenale, lecz także performans „The Ongoing Song”. Towarzyszy mu list napisany do osoby, która cię zaraziła. Nie znasz jej, ale w liście skreślasz słowa „drogi” i „wybaczam ci” – wyjaśnisz to?
HIV przekazano mi drogą przyjemności. Nie wiem, kim była ta osoba, połączyła nas ta jedna noc. Znam osoby, dla których źródłem infekcji jest akurat najbliższa osoba. Diagnozie towarzyszą naprawdę złożone, często sprzeczne emocje. Poczucie krzywdy, czyjejś w tym winy, ale i bezbronność, zwyczajna bezsilność, a nawet wstręt do siebie. Mój list problematyzuje ten nieoczywisty, niesymetryczny poetycki adres. Sam wirus to zresztą inna niż drugi człowiek forma życia. To nowa relacja. A ty, mimo że cię skreślę, przecież nie znikasz. Żadna broszura o życiu z HIV nie odda tego, jak może się czuć seropozytywna osoba. Podobnie grane jeszcze do dzisiaj „Anioły w Ameryce” Warlikowskiego czy popularny serial HBO konserwują określone spojrzenie i polityczny moment w rozwoju epidemii. Potrzebujemy teraźniejszych HIV-stories. W mojej pracy dużo uwagi poświęciłem dedramatyzacji tematu, kierując uwagę na materialny aspekt tego doświadczenia i sprawczość seropozytywnego ciała.
To znaczy?
Problem HIV zostaje przeniesiony ze zbiorowości na jednostkę, która „źle” zarządzała swoim ciałem i teraz ponosi tego konsekwencje. Podczas rozmowy po spektaklu w Komunie Warszawa dziennikarz Anton Ambroziak trafnie zauważył, że w moim przypadku HIV staje się częścią projektu tożsamościowego. Eksploruję tę perspektywę jako artysta. Seropozytywne osoby to obywatele i obywatelki, którzy mają swoje prawa, obowiązki i interesy. Kto się za nami wstawi, jeżeli będziemy „uśpieni”, jak – nomen omen – wirus na lekach? Dla mnie inspirującym przykładem na polskim gruncie są między innymi działania Tomasza Siary, inicjatora oddolnej kampanii „Niewykrywalni”.
W „The Ongoing Song”, którą pokazywałeś w Bydgoszczy, Warszawie i Krakowie, ważnym i poruszającym obrazem jest hodowla roślin w pojemnikach po lekach. I tu pojawia się pytanie: czy nie jest tak, że możesz stworzyć z HIV psychofizyczną więź, bo istnieją już leki, dzięki którym możesz normalnie funkcjonować? Czy bez nich ta relacja przebiegałaby równie harmonijnie?
W Polsce jeszcze 10 lat temu leki podawano, dopiero gdy poziom odporności poważnie się obniżył. To dla mnie wielka ulga, że leki na HIV są dzisiaj tak skuteczne i dostałem je niemalże od razu. Moja relacja z wirusem wygląda tak: „Twoja obecność nie doprowadzi do mojej śmierci, mam na to skuteczne leki, ale nie na tyle skuteczne, żeby się ciebie na dobre pozbyć”. I to jest podstawa naszej koegzystencji, powiedziałbym nawet – symbiozy. Przeróżne wirusy towarzyszą człowiekowi od samego początku, wspólnie ewoluowaliśmy. Hodowla kwiatów w plastiku to dla mnie konkretny, lecz prosty gest szukania powiązań między tym, co syntetyczne, i tym, co naturalne. Podoba mi się tutaj określenie, że krew osoby seropozytywnej, wzmocnionej substancjami, to krew tygrysia.
Z jakimi reakcjami publiczności spotykałeś się po spektaklu?
Widzowie byli bardzo emocjonalnie zaangażowani i wiele osób zostawało, żeby z nami porozmawiać. Rozmowy na lateksowych poduszkach, twarzą w twarz, wśród kwiatów, butelek po lekach i szkła stały się od połowy trasy równoważną częścią wieczoru. Usłyszałem od jednej dziewczyny, że moja praca pomogła jej lepiej skomunikować się z tym, co próbował przekazać jej niedawno zdiagnozowany kolega.
W Cricotece z kolei zrobiłem eksperyment i na koniec rozmowy poprosiłem publiczność o napisanie listu i zostawienie go w instalacji. Wzruszenia, osobiste refleksje, komplementy, nawet krótkie wiersze, które zostaną ze mną na długo. Dla mnie było to niesamowite przeżycie, wyjść na scenę z czymś dla siebie ważnym i dostać potwierdzenie, że dla bliskich i nieznajomych było to również silne, emancypujące doświadczenie.
„Kreatywne stany chorobowe: AIDS, HIV, RAK”, Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, wystawa czynna do 12 stycznia 2020 r.
Szymon Adamczak (ur. 1991) – artysta zajmujący się teatrem, dramaturgią i działaniami performatywnymi. Współzałożyciel poznańskiego Kolektywu 1a. Był dramaturgiem Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Studiował filozofię i historię sztuki w ramach MISH na UAM w Poznaniu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.