To powieść komiczna, ale nie komediowa, bo tytułowy bohater stawia wiele trudnych pytań o sens, czas, śmierć, boga i szuka zawzięcie odpowiedzi. Robi to z ironią, sarkazmem, wykorzystując absurd i żart. Narrator „Zeno Cosini” ma wielki talent do snucia barwnych opowieści.
Dawno się tak nie ubawiłam, jak przy lekturze książki Itala Sveva „Zeno Cosini”. Szkoda, że choć to modernistyczny klasyk, który – jak zauważa Maria Karpińska w posłowiu – ze względu na poruszane egzystencjalne zagadnienia, zwłaszcza temat czasu, można postawić w jednym w jednym szeregu z „Ulissesem” Jamesa Joyce’a, „Panią Dalloway” Virginii Woolf czy „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, wcale nie jest powszechnie znany i czytany. Dobrze, że wydawnictwo ArtRage podjęło wysiłek, by to zmienić i przypomnieć tę doskonałą powieść, przełożoną już w 1966 roku przez docenianą italianistkę i tłumaczkę Zofię Ernstową dla Państwowego Instytutu Wydawniczego.
Przyczyn braku dzisiejszego zainteresowania twórczością Itala Sveva można dopatrywać się co najmniej kilku. Choćby taka, że pisarz wydał tylko trzy książki, z tego dwie napisane, gdy był dwudziestolatkiem. Nie spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem, i dopiero trzecia, do której zabrał się 20 lat później za namową i pod wpływem samego Jamesa Joyce’a, przyniosła mu sławę. Albo taka, że sukcesu nie mógł „podbijać” kolejnymi powieściami, bo cztery lata po ukazaniu się „Zena Cosiniego” zmarł na skutek obrażeń odniesionych w wypadku samochodowym i nie utrzymał się długo na fali. A może też powodem pozostawania w cieniu był fakt, że nie urodził się w Paryżu, Londynie czy Dublinie, jak jego sławni rówieśnicy i rówieśniczka, a w Trieście – co prawda mieście portowym, ale nienależącym wówczas do Włoch, a będącym prowincją w cesarstwie austro-węgierskim. Do tego z własnym triesteńskim dialektem. Zapewne zabrakło pisarzowi – jakby się dzisiaj powiedziało – dobrego marketingu.
Bohater „Zeno Cosini” jest egoistą, jakich mało
„Zeno Cosini” to powieść komiczna, ale nie komediowa, bo tytułowy bohater stawia wiele trudnych pytań o sens, czas, śmierć, boga i szuka zawzięcie odpowiedzi. A wszystko pod grubą warstwą ironii, sarkazmu, absurdu, a nawet żartu. Narrator Zeno Cosini to próżniak z zamożnej rodziny, niezdecydowany na każdym kroku, czego dowodem może być wielokrotne zmienianie przez niego kierunków studiów – raz chemia, a raz prawo, i znowu chemia, i znowu prawo. Ale może umieścić na wizytówce: „właściciel”, bo po ojcu odziedziczył dochodowe przedsiębiorstwo, chociaż na handlu i prowadzeniu interesów nie zna się w ogóle, i właściwie jest dumny z nicnierobienia. Czas zajmuje mu jego choroba, czy raczej choroby, bo diagnozy, które sam sobie z lubością stawia, zmieniają się, na jego nieszczęście wszystkie okazują się urojone. Cosini jest chory na życie. W jednej z recenzji książki znalazłam trafne porównanie – Zeno jest jak Don Kichot, tyle że Don Kichot nieudolnie chciał ratować cały świat, a Zeno wyłącznie samego siebie. Bo to egoista, jakich mało (a może: jakich dużo?), neurotyk, narcyz.
Bohatera poznajemy, gdy jest już stary i po latach szukania remedium na swoje bolączki zgłasza się na psychoanalizę do doktora S., w którym łatwo dopatrzeć się karykatury Sigmunda Freuda. Lekarz poza uczestniczeniem w spotkaniach na kozetce zaleca pacjentowi spisać własne życie, by wskrzesił wspomnienia z dzieciństwa i młodości, tak kluczowe w terapii. Cosini ulega namowom i tak poznajemy jego losy, choć nieskomplikowane, to urastające do bardzo zawiłych, pełnych przeszkód i absurdów. Trudno lubić narratora – drażni, odpycha, męczy, ale skutecznie wciąga w swoje dywagacje. Może dlatego, że ma wielki talent do snucia barwnych opowieści? A może dlatego, że każdy jego ruch jest przerysowany, wyolbrzymiony, co sprawia, że ciekawość kolejnych posunięć Zena zwycięża?
„Zeno Cosini” odwołuje się do kompleksu Edypa
Jego główną „chorobą” okazuje się nałóg nikotynowy, a raczej niemożność zerwania z nim. Całą rozprawę poświęca „ostatnim papierosom”, które wypalał, i wiążącymi się z tym rytuałami: to wybieranie odpowiednich dat, godzin, pór dnia, okazji, zapisywanie ich na osobnych karteczkach, w książkach. Robienie postanowień, które spełzają na niczym, wywołuje w nim raz ulgę, raz cierpienie. Jak wszystko. Bo zarówno ta opowieść, jak i kolejne opierają się na paradoksach i osobliwej logice. I jak tu się nie śmiać z tego biedaka, jak mu nie kibicować w jego walce z samym sobą? Wspomnieniem o umieraniu ojca – z którym co prawda nie był silnie związany, ale ponieważ zdążył go zawieść swoim nieudacznictwem, nawet nie zabiegał o bliższe relacje – chce wzruszyć doktora S., czytelników i samego siebie. Choćby groteskową sceną, w której ojciec, zanim wyda ostatnie tchnienie, nagle się prostuje, unosi rękę i wymierza synowi policzek, i dopiero wtedy pada martwy. Czy rzeczywiście uderza go z premedytacją, czy jest to raczej gest nieświadomy – nieistotne. Trauma na resztę życia została przypieczętowana, a przy okazji jest to powód, by zdiagnozowano kolejną jednostkę chorobową. Równie komicznie brzmi historia ożenku i wyboru żony. Uważający siebie za doskonałą partię, za uwodziciela, zdobywcę serc i znawcę kobiet – oczywiście w patriarchalnym i wyższościowym tego słowa rozumieniu – Zeno w czasie kilkutygodniowych namolnych zalotów popełnia gafę za gafą. Aż w końcu spotyka się z głośnym, pełnym sarkazmu odmownym śmiechem ze strony jego wybranki, Ady – jednej z czterech córek starszego przyjaciela i doradcy w interesach (których przecież nie prowadzi!) – gdy wyznaje jej miłość. Ostatecznie żeni się z jej siostrą Augustą – „tą najbrzydszą i zezowatą”, przyznając jej, że kocha tylko Adę, ale nie chce pozostać sam. Ile jest w tym autofikcji i autoironii? Podobno sam Italo Svevo również był nałogowym palaczem, który nieudolnie co rusz zrywał z nałogiem, był przesądny, jeśli idzie o daty i liczby – jak pisała we wspomnieniach jego żona Livia Veneziani Svevo. Jak definiował moralność? W posłowiu Maria Karpińska celnie punktuje bohatera: „Zeno między innymi zdradza i okłamuje żonę, molestuje podwładną, stosuje przemoc ekonomiczną wobec młodziutkiej kochanki, kopie psa Guida pod nieobecność właściciela i na końcu książki znowu molestuje, tym razem w jawnej aurze klasizmu, niemalże dziecko jeszcze, czyli nastoletnią córkę sąsiadów na wsi. Moralność traktuje z właściwą sobie pokrętną logiką: jej źródło nie leży według niego wewnątrz człowieka, jest raczej narzędziem, które można przy odrobinie szczęścia otrzymać z zewnątrz, ale wcale nie trzeba go użyć”. Oczywiście mowa tu o fikcyjnym bohaterze, a nie autorze.
Italo Svevo kpi w swojej powieści z psychoanalizy
W ostatnim rozdziale Cosini już nie sięga do przeszłości, skończył z tym. Informuje z zadowoleniem, że zerwał z lekarzem i dalszym leczeniem po usłyszeniu diagnozy: kompleks Edypa! Ubawiony tym wielce wyznaje, że wszystko, co napisał do tej pory, to kłamstwa, które zmyślił na potrzeby doktora. W jaki sposób zresztą miałby wyrazić po włosku to, co czuł i myślał w dialekcie triesteńskim? Nigdy nie znalazłby na to odpowiednich słów. Czyli kim był Zeno? Czy w ogóle istniał? Narrator, a za nim Italo Svevo, zakpił głośno z psychoanalizy, w którą nigdy nie uwierzył, tak jak nigdy nie uwierzył w żadnego boga i religię. Na dowód, że dotąd kpił i szydził, staje się na sam koniec śmiertelnie poważny, co wcale nie znaczy, że ozdrowiały – w końcu wbrew temu, co uważał doktor S., on nie został wyleczony.
Jest rok 1915. Trwa wojna, a w narratorze rodzi się wizja przyszłości, wcale nie komiczna, a przerażająco prorocza. Po raz pierwszy Zeno Cosini kieruje uwagę nie na siebie, a na świat, w którym przyszło mu żyć:
„Życie dzisiejsze jest zarażone chorobą od korzeni. Człowiek zajął miejsce drzew i zwierząt, zatruł powietrze, zatłoczył wolną przestrzeń. W przyszłości może być jeszcze gorzej. To smutne i ruchliwe zwierzę może wynaleźć i podporządkować sobie inne siły. Groźba taka wisi w powietrzu. Następstwem tego będzie wielkie bogactwo… wyrażające się w ilości ludzi. Każdy metr kwadratowy będzie zajęty przez człowieka. Kto nas wyzwoli z braku powietrza i przestrzeni? Na samą myśl o tym duszę się” – pisze Svevo.
I dalej:
„Być może poprzez jakiś niewiarygodny kataklizm, wywołany narzędziami, powrócimy do zdrowia. Gdy gazy trujące nie będą już wystarczały, człowiek niczym nieróżniący się od wszystkich innych ludzi wynajdzie w ciszy swego gabinetu niezwykły materiał wybuchowy, w porównaniu z którym wszystko, co wynaleziono dotychczas w tej dziedzinie, stanie się niewinną zabawką. A inny człowiek, także nieróżniący się niczym od innych, tylko trochę bardziej chory, wykradnie ten materiał wybuchowy, wedrze się do środka ziemi i umieści ów materiał w takim miejscu, gdzie jego działanie będzie najpotężniejsze. Nastąpi kolosalny wybuch, którego nawet nikt nie usłyszy, i ziemia, przywrócona do formy mgławicy, błądzić będzie we wszechświecie, uwolniona od pasożytów i chorób”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.