Znaleziono 0 artykułów
11.03.2019

„Wnuki Jozuego”: Na rozdartej ziemi

11.03.2019
Praca Banksy'ego na murze na Zachodnim Brzegu (Fot. Getty Images)

– To spór ludzi, którzy uważają, że dostali od Boga prezent. I dzięki temu są wykonawcami jego woli. Albo depozytariuszami jedynej nienegocjowalnej prawdy. Z tym się dyskutować nie da – mówi o konflikcie izraelsko-palestyńskim znawca tematu, dziennikarz, reporter i pisarz Paweł Smoleński, który właśnie wydał książkę „Wnuki Jozuego”.

Na początek proste pytanie: ile podróży do Izraela musiał pan odbyć, żeby napisać tę książkę?

Nie wiem, i nie ma w tej odpowiedzi żadnej kokieterii. Jeżdżę do Izraela od kilkudziesięciu lat. Bywało, że latałem tam dziesięć razy w roku. Ale żeby zająć się jakimś tematem na poważnie, trzeba mieć czas i cierpliwość. Nie wierzę w to, że z tygodniowego wyjazdu można przywieźć głębsze rozpoznanie miejsca, czasu i ludzi. Trzeba mieszkać, tak jak oni, pić i jeść to, co oni. Jeśli nie pojedzie pani do centrum handlowego przy osiedlu Efrat na Zachodnim Brzegu, gdzie w szeregu kas pracują wszyscy reprezentanci i reprezentantki mieszkających tam grup religijnych – muzułmanie, chrześcijanie, żydzi – nie zrozumie pani, jak skomplikowane są losy tego skrawka ziemi. Im dłużej tam przebywałem, tym więcej widziałem niuansów. Izrael to dynamiczny kraj, który bardzo szybko się zmienia. I jest mocno podzielony wewnętrznie, często na zupełnie fundamentalnym poziomie. Te kilkaset tysięcy Izraelczyków, którzy mieszkają na Zachodnim Brzegu i we wschodniej Jerozolimie od 1967 roku, tworzą wykluczające się opowieści o tym miejscu.

„Wnuki Jozuego” to pańskie opus magnum?

Chyba nie. Ale na pewno była to dla mnie trudna książka, bo długo nad nią pracowałem. Powstała opowieść o ludzkim nieszczęściu i cierpieniu. Każda historia, którą usłyszałem, ma gorzką stronę. W każdej historii jest śmierć. Każdy, po obu stronach konfliktu, znał kogoś, kto został zabity.

Każdy bohater opowiada inną historię.

I każdy ma inną temperaturę uczuć. Bo za każdą historią kryje się sprawa egzystencjalna. Izraelczycy z Palestyńczykami, a także Izraelczycy między sobą, handryczą się o podstawowe wartości: wiarę, ziemię, prawo. A z drugiej strony – bywają to kwestie marginalne. Śmieszność sytuacji polega więc na tym, że sprawy nieważne budzą skrajne emocje. W skali świata konflikt izraelsko-palestyński angażuje niewielką liczbę ludzi. Dotyczy też niewielkiego terytorium.

Paweł Smoleński (Fot. Elżbieta Kalinowska)

Pisze pan o klaustrofobii doświadczenia Zachodniego Brzegu.

Tak, człowiek dobrze samochodu nie rozpędzi, a już musi hamować… Ale niewielka skala tego terenu nie zmienia faktu, że każda ofiara tego konfliktu budzi emocje, choć jest zwyczajnie niepotrzebna. Nawet sami Izraelczycy mówią, że więcej osób ginie w wypadkach samochodowych niż w wyniku konfliktu. Mówi się, że Izraelczycy mają na rękach krew tysięcy Palestyńczyków. W rzeczywistości ofiar jest mniej niż w latach 70., gdy Palestyńczycy ginęli z rąk Jordańczyków.

Niezależnie od tego konflikt trwa od kilkudziesięciu lat. Była szansa na pokój?

Może najbliżej było po porozumieniach z Oslo z 1993 roku. Jasir Arafat po wsparciu Saddama Husajna w pierwszej wojnie w Zatoce był persona non grata na całym Bliskim Wschodzie. W Oslo Izrael i Organizacja Wyzwolenia Palestyny były o krok, by się dogadać. Nic z tego nie wyszło.

Wydaje się, że w tym konflikcie każdy musi opowiedzieć się po którejś stronie. Nawet jeśli nie rozumie jego istoty.

Przecież nie musimy opowiadać się po żadnej ze stron. Dlaczego każdy ma zdanie na temat Palestyńczyków i Izraela, a nie ma opinii np. na temat Lapończyków czy innych peryferyjnych miejsc na świecie? Z drugiej strony – to jakoś zrozumiałe. Mówimy przecież o konflikcie w Ziemi Świętej. Miejscu spotkania trzech wielkich monoteistycznych religii.

Najbardziej nabrzmiałym znaczeniami fragmencie ziemi.

Tak, tu konflikt rozgrywa się w umysłach. Gdyby spór toczył się wyłącznie o ziemię, można by go rozstrzygnąć, pójść na kompromis, ustąpić. Ale to jest konflikt ludzi, którzy uważają, że dostali od Boga prezent. I dzięki temu są wykonawcami jego woli. Albo depozytariuszami jedynej nienegocjowalnej prawdy. Z tym się dyskutować nie da. Racje Izraelczyków i Palestyńczyków się znoszą. Ale po żadnej stronie nie ma nieprawdy.

Praca Banksy'ego na murze na Zachodnim Brzegu (Fot. Getty Images)

A jest zła wola?

Trudno nie dopatrzeć się złej woli w rodzicach izraelskich dzieci, które bawią się na hebrońskiej ulicy. Kompletnie wymarłej, wysiedlonej, niedostępnej dla Palestyńczyków [Hebron to miasto izraelsko-palestyńskie – przyp. red]. Nie mogą oni chodzić tam po ulicy od mordu w Grocie Patriarchów 25 lat temu. Izraelski lekarz Baruch Goldstein zabił wtedy 29 osób. Arabowie muszą organizować sobie życie wokół tej przestrzeni, przechodząc na arabską stronę do szkoły, na cmentarz, na zakupy. Izraelskie dzieci rzucają tam kamieniami w Palestyńczyków. Gdybym był rodzicem, za pierwszym razem wytłumaczyłbym, że tak nie wolno, za drugim też, za trzecim zakazałbym gier komputerowych i oglądania telewizji, a za czwartym wytargał za uszy.

Ale te dzieci rzucają kamieniami, bo słyszą w domu, że Palestyńczycy są źli.

I takie zachowania są akceptowane. A palestyńskie dzieci robią to samo. Tylko konsekwencje ich czynów są inne. Podczas gdy małych Izraelczyków można co najwyżej posądzić o łobuzerstwo, ich palestyńscy rówieśnicy podlegają przepisom prawa okupacyjnego. I mogą iść do więzienia. Kilka tygodni temu kamienie rzucane przez dzieci zabiły 40-letnią Arabkę. Wywołało to dyskusję, czyje łzy są bardziej słone. Ten węzeł emocji jest nie do rozsupłania.

Pan nie ma ambicji, żeby go rozsupłać?

Nie podoba mi się ani napastliwy gówniarz o imieniu Ali, ani ten o imieniu Dawid. Wiem jednak, że z przewlekłymi chorobami można żyć. Komfort życia bywa marny, ale przetrwać się da. Ta przewlekła choroba trwa od początku istnienia państwa Izrael. Można ją było kilka razy wyleczyć, ale tak się nie stało. W tak długotrwałym konflikcie postawy ludzi po obu stronach szalenie się do siebie zbliżają. Izraelczycy zaczynają przypominać fundamentalistów islamskich. Nawet w mowach pogrzebowych używają podobnych fraz. Ale nie ma sensu wyliczać win i krzywd. To do niczego nie prowadzi. Amos Oz porównał Izraelczyków i Palestyńczyków do rozbitków. Żeby przeżyć, muszą złapać się jednego kawałka drewna, a nie nawzajem spychać do morza. Ten konflikt jest wciąż na etapie spychania.

Jaką Oz miał pozycję w Izraelu?

Był hołubiony, ale niewielu go słuchało. Miał status proroka, lecz nie wierzono w jego proroctwa. Śmiał się jednak, że na Ziemi Świętej co krok, to prorok. A potrzebni są po to, by rzucić w nich kamieniem.

Jaką wizję rozwiązania konfliktu miał Oz?

Wyobrażał sobie Jerozolimę jako podwójną stolicę – Izraela i Palestyny.

Praca Banksy'ego na murze na Zachodnim Brzegu (Fot. Getty Images)

Brzmi utopijnie?

Dzisiaj chyba tak. Ale Oz głęboko w to wierzył. Ta wiara była zaraźliwa, lecz jednocześnie nużąca… Z drugiej strony – co innego miał mówić człowiek, który uważał wojnę za absurd? A jednocześnie wiedział, że państwo Izrael musi przetrwać w konflikcie z Palestyńczykami oraz wielomilionowym morzem arabskim i muzułmańskim. Izrael wygrał wszystkie wojny, które toczył do tej pory. Nawet te, których nie miał prawa wygrać, np. o nieodległość, sześciodniową albo Jom Kippur. To utwierdziło byt państwa. Jednak skutkiem pierwszej przegranej będzie jego unicestwienie, więc lepiej tak kombinować, by do niej nie doszło. Jeśli ceną przetrwania jest niepodległa Palestyna, trzeba ją powołać do życia.

Co więc stoi na przeszkodzie?

Kompromis nie jest atrakcyjny. W T-shircie z takim napisem nie pójdzie pani na podryw. Konfrontacja jest bardziej sexy. A Izrael wie, że chcąc się pokazać od silnej strony, do kompromisu raczej dążyć nie powinien…

Izrael nie chce pokazywać się od słabej strony. Nie na darmo jest tam obowiązkowa służba wojskowa.

Gdyby jej nie było, Izraela już by nie było.

Wojsko przekształca świadomość młodych Izraelczyków.

To na pewno formacyjne doświadczenie. Niektórzy wychodzą z niego wzmocnieni, inni muszą jechać na Goa albo do Kolumbii na wielomiesięczne wakacje, żeby nie zbzikować. Ale armia izraelska to bodaj jedyne wojsko świata, gdzie istnieje obowiązek odmowy wykonania rozkazu, jeśli rozkaz jest niemoralny. Moshe Landau, sędzia, który prowadził proces hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna, napisał: „Jeżeli rozkaz przypomina czarną flagę, masz obowiązek wywiesić białą”. Ale – co ważne w odniesieniu do Zachodniego Brzegu – bycie żołnierzem obrońcą trudno pogodzić z funkcją żandarma. A taką rolę odgrywają tam żołnierze. Nie ma żadnego prestiżu w gonieniu arabskich szczeniaków. To może prowadzić do demoralizacji. A nuda i nadmiar władzy stanowią mieszankę wybuchową.

Do tego należałoby dodać codzienne obcowanie ze śmiercią, które w Izraelu jest wyczuwalne?

To bardziej świadomość, że coś się może wydarzyć. Ale oczywiście – są miejsca, gdzie bomby spadają codziennie. Każdy człowiek po jakimś czasie odwraca się do tego plecami, bo przecież są tam też plaże, kluby i pieniądze. Co mnie więc obchodzi sytuacja poza Tel Awiwem?

Zachodni Brzeg (Fot. Getty Images)

Poczucie bezpieczeństwa gwarantują także świetnie przeszkolone służby specjalne?

„Bezpieczeństwo” to w Izraelu słowo wytrych. W imię bezpieczeństwa można zrobić prawie wszystko. Wsadzić do więzienia bez wyroku. Nie udzielić informacji. Nie wydać prawa wjazdu. Albo z kraju wyrzucić.

A dodatkowo np. serial „Fauda” pokazuje, że metody służb często są podobne do metod terrorystów.

Izrael ma wszystkie atrybuty zachodniej demokracji: wolne wybory, wolną prasę, wolne sądy. To jedyny taki kraj na Bliskim Wschodzie. Służby specjalne może i działają czasami jak terroryści, ale cel ich działania jest inny.

Europejska lewica zawsze staje po stronie Palestyny.

Wielu ludzi koncentruje się na cierpieniu narodu palestyńskiego. To naturalna skłonność do opowiadania się po stronie słabszych. Nie zastanawiając się, czy są bez winy. Bo przecież lubimy niewinne ofiary. Był tylko jeden nieoczywisty reportaż o konflikcie. O tym, że Izraelczycy zabierają dotacje na palestyńskie kluby piłkarskie, tłumacząc, że pieniądze idą na wsparcie terrorystów. Stu procent racji nie mają, ale też zupełnie się nie mylą. Wszystko tu jest zniuansowane, a widząc bose palestyńskie dzieci, nikt nawet nie zapyta o to, gdzie schowały buty.

Często pan też podkreśla podobieństwo Izraelczyków i Palestyńczyków.

Kto odróżni Araba od Żyda? Izraelski policjant pochodzenia arabskiego. Po czym? Po tym, że Arab ma smutne żydowskie oczy… Nienawiść powoduje, w co i jak wierzą. Wielu Izraelczyków powie, że nie ma takiego narodu jak palestyński, i odwrotnie – wielu Palestyńczyków twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak naród izraelski. Uważają go za sektę. Bo uznają, że – oprócz religii – ludzie, których dziadkowie mieszkali w Warszawie, nie mają nic wspólnego z tymi, którzy pochodzą z Rabatu.

A są narodami, bo jako narody się definiują?

Bo chcą nimi być. I to wystarczy.

Nakładają się tu dwie sprzeczne polityki historyczne?

Dwie racje, dwie prawdy, dwie możliwości. Ludzie głęboko w nie wierzą. I nie można powiedzieć, że jedna jest rozsądniejsza od drugiej. Jeżeli osadnicy mówią, że mieszkają na terenach Judei i Samarii, a nie Palestyny, to mają rację, bo historycznie te tereny rzeczywiście nosiły taką nazwę. Oba narody wierzą w cud, który dokonał się w Ziemi Świętej. A immanentną cechą cudu jest to, że ludzie wierzą, iż się dokonał. W wyniku tej wiary postępują tak, a nie inaczej.

Pańska książka jest przestrogą przed nacjonalizmami?

Przeciwko nacjonalizmom wymieszanym z religią. Bo wtedy już nie wiadomo, czy ludzie mają ideologię pod kontrolą, czy to ona nimi rządzi. Nieprzypadkowo Bośniacy podczas wojny w Jugosławii odkryli radykalny islam. Ale ludzie niechętnie się z takich historii uczą. Z Rwandy, z pogranicza Indii i Pakistanu, z Birmy. Człowiek to głupie bydlę.

Ale jest w książce nadzieja.

Izrael doskonali umiejętność administrowania kryzysem. Obie bezpieki – izraelska i palestyńska – czerpią korzyści z pracy ramię w ramię. Potrafią administrować napięciem. Ale nie wiem, czy tak powinna wyglądać nadzieja.

To w dużej mierze spór o słowa. Chociażby sam termin „okupacja” jest kontrowersyjny…

Tak, to spór o pojęcia, ale mówienie, że słowo „okupacja” jest kontrowersyjne, to też nadużycie. Palestyńczycy czują się okupowani. Z drugiej strony, na Zachodnim Brzegu świeci słońce, pije się wino, odbywają się koncerty. Jak na południu Francji. Pozornie toczy się tam normalne życie, tylko że nic tam nie jest normalne.

Okładka książki (Fot. materiały prasowe Wydawnictwa Czarne)

 

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Książki
  3. „Wnuki Jozuego”: Na rozdartej ziemi
Proszę czekać..
Zamknij