W 1929 roku, jako naturalnej wielkości eksponaty na wystawę „Mieszkanie i miejsce pracy”, powstało ponad trzydzieści budynków. Architekci, aktywiści i co światlejsi politycy zadawali sobie wtedy pytanie o to, jak mieszkać, bo tradycyjne formy przestawały odpowiadać obyczajom. Dziś eksperymentalne osiedle WuWa doczekało się kawiarenki i punktu informacyjnego.
Kiedy napisałem do wrocławskiego architekta Piotra Zybury, że chciałbym obejrzeć jego najnowszy projekt, odpowiedział, że tak, oczywiście, chętnie mnie oprowadzi. Ale zaraz przekornie zapytał, czy na pewno chce mi się fatygować aż do Wrocławia, by obejrzeć 34 metry kwadratowe. Państwo też mogą się zastanawiać, czy warto poświęcić parę cennych minut na czytanie o 34 metrach. Od razu więc wyjaśnię, że pielgrzymowałem do pawilonu promującego jeden z najcenniejszych kompleksów architektury modernistycznej w Polsce – eksperymentalne osiedle WuWa z 1929 roku.
Z Piotrem umówiliśmy się przy ulicy Tramwajowej – to góra dziesięć minut spacerem od hali Stulecia. Półokrągły pawilonik przytulony jest do bocznej ściany przedwojennego bloku. Na początku mieściła się w nim ogrzewana poczekalnia dla pasażerów tramwajów, z okienkami do sprzedaży gazet i mleka. Potem przez dziesięciolecia działał tu malutki zakład fryzjerski. Piotr, który od dziecka mieszkał w okolicy, pamięta jeszcze nabożny lęk, jaki wzbudzała w nim wisząca u fryzjera brzytwa.
Na spotkanie dołączyła też Grażyna Adamczyk-Arns, szefowa Wrocławskiej Rewitalizacji – miejskiej spółki, która zleciła projekt tych 34 metrów. Z wykształcenia jest architektką i urbanistką, więc docenia modernistyczną architekturę osiedla. Ale wciąż niewielu wrocławian wie, że ma u siebie taki skarb. I dla nich, i dla turystów, którzy coraz częściej zaglądają w okolice hali Stulecia, na 34 metrach otwarto więc INFOWUWA – kawiarenkę i punkt informacyjny.
A jest o czym informować. Ponad trzydzieści budynków powstało jednocześnie w 1929 roku jako naturalnej wielkości eksponaty na wystawę „Mieszkanie i miejsce pracy” (Wohnung und Werkraum Ausstellung – stąd WuWA). Architekci, aktywiści i co światlejsi politycy zadawali sobie wtedy pytanie „Jak mieszkać?”, bo tradycyjne formy przestawały odpowiadać obyczajom. Podczas I wojny światowej miliony kobiety poszły do pracy, a miliony mężczyzn stworzyły armię bezczynnych inwalidów. Nowoczesne AGD i armatura łazienkowa rewolucjonizowały sposób prowadzenia domu i higienę osobistą. Jak budować taniej, szybciej, wydajniej, by tymi zdobyczami mogły się cieszyć jak najszersze masy? O stylu oczywiście też dyskutowano, ale w przyszłości najważniejsze miało być to, jak dom działa, a nie czy kuchnia ma być prowansalska, a łazienka marokańska.
W ciągu kilku miesięcy w zacisznym zakątku Wrocławia zbudowano domki jednorodzinne, szeregowce i niewielkie bloki, a także przedszkole i eksperymentalny dom z malutkimi mieszkaniami dla singli i bezdzietnych par. Wszystkie skromnie, ale urządzone ze smakiem, pełne słońca i z zielenią za oknem. W latach 20. i 30. przez Europę przetoczyła się fala podobnych wystaw. Część ich dorobku nie przetrwała, bo budynki stawiano jak duże makiety, z założenia nietrwałe. Z WuWą było inaczej. Choć niektóre domy miały mankamenty techniczne, po zakończeniu wystawy mieszkania zasiedlono. Szczególnie licznie osiedli tu artyści, architekci, pisarze i projektanci. Mimo że naziści wkrótce uznali modernistyczny design za żydowsko-bolszewicki wymysł, domy przetrwały ich rządy. Wojna wyeliminowała tylko jeden, za to całkowicie wymazała pamięć o WuWie.
Kiedy w 1965 roku zmarł Le Corbusier, w „Przekroju” opublikowano wzmiankę, że także w Polsce pozostawił po sobie jedno dzieło. Chodziło o dom dla samotnych i bezdzietnych par, zaprojektowany na WuWie przez Hansa Scharouna. Pomylić nazwiska zdarza się każdemu dziennikarzowi, ale ten błąd to też wymowny symbol zerwanej ciągłości. W mieście, w którym ludność niemiecką w całości wymieniono na polską, nie było tradycji ustnej, a do tekstów długo nikt nie sięgał. Dom poniemiecki to przecież taki porządny, ze spadzistym dachem i przytulną werandą, a te szare, kanciaste, z płaskim dachem to muszą być komunistyczne bloki.
Pierwsi zaczęli badać WuWę historycy sztuki na czele z Jadwigą Urbanik, ale dopiero w naszym stuleciu za ich poszukiwaniami poszły realne działania. To krzepiący przykład harmonijnej, wieloletniej współpracy wielu osób i instytucji. Spółka Wrocławska Rewitalizacja zlikwidowała dzikie parkingi, uporządkowała zieleń i wytyczyła ścieżkę turystyczną z systemem informacji o budynkach, a już tej wiosny odsłoni makietę całego osiedla. Muzeum Architektury od lat organizuje wystawy o WuWie i twórcach jej budynków (jeszcze tylko do 3 marca można oglądać zgrabną i mądrą ekspozycję o Adolfie Radingu). Urząd konserwatorski przydziela dotacje na kolejne remonty prywatnych domów oraz czuwa nad jakością prac. Natomiast kiedy w dziwnych okolicznościach spłonął drewniany budynek osiedlowego przedszkola, władze miasta odebrały pogorzelisko prywatnym właścicielom, a Dolnośląska Izba Architektów pieczołowicie go odbudowała. Choć jeszcze nie wszystkie domy doczekały się fachowej renowacji, osiedle wreszcie zaczyna być czytelne jako całość. WuWa to w dodatku całość żywa – prawie wszystkie domy są zamieszkane, a więc używane zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem.
Kiedy Maja Cichocka, Agnieszka Gałwiaczek i Piotr Zybura z pracowni arch_it przystępowali do projektowania punktu INFOWUWA, nie było nawet pewne, czy docelowym najemcą będzie kawiarnia. Pewne było tylko to, że w tym miejscu turyści mają mieć dostęp do informacji i publikacji o WuWie i że trzeba maksymalnie wydobyć pierwotną urodę miejsca. Zaprojektowali więc wnętrze maksymalnie uniwersalne i proste. Dodane elementy – biały kontuar, szafki i regały czy cieniutkie oświetlenie liniowe – są neutralne i subtelne. Najbardziej wyrazisty element, czyli czerwona ławka obiegająca ścianę, to nawiązanie do pierwotnej funkcji poczekalni. Na zewnątrz architekci wyeksponowali betonowe podniebienie daszku, na ścianach zastosowali typowy dla tamtej epoki tynk dziobany, a na podeście klinkierową nawierzchnię. Całość zwieńczyły smukłe litery neonu.
Pasmo okien ciągnące się po całym łuku ściany sprawia, że od rana do zmroku wpada tu światło. Mikroskopijna sala mieści dosłownie kilka osób i – choć kawa i desery są znakomite – raczej nie nadaje się do długich posiedzeń, ale te same okna zapewniają panoramiczny widok na przechodniów i tramwaje. A cóż może być przyjemniejszego niż takie niewinne miejskie podglądactwo?
Za oknem mieszkańcy Wrocławia spieszą do swoich spraw, na półkach książki przypominają o dziedzictwie mieszkańców Breslau. Chodźmy na spacer, popatrzeć, jak wyobrażali sobie przyszłość.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.