O swojej drodze zdecydowała jako nastolatka. Do zadania podeszła metodycznie, bez romantycznego etosu. Dziś, choć nie ma jeszcze 30 lat, należy do najważniejszych artystek młodego pokolenia, a jej prace można oglądać w kalifornijskiej galerii Steve Turner.
– Lubię regularność. Traktuję malarstwo jak pracę. Przychodzę do pracowni o 9 rano, a wychodzę wieczorem. Taki rytm wyznaczam sobie od poniedziałku do piątku z przerwą na weekendy. To mi zostało jeszcze ze szkoły – mówi Karolina Jabłońska. Ma 29 lat, maluje od początku liceum. – W pierwszej klasie zdecydowałam, że będę malarką. Taki będzie mój zawód. Podjęłam tę decyzję na poważnie.
Wcielenie decyzji w życie wymagało dużej determinacji. Żeby przygotować się do egzaminów na Akademię Sztuk Pięknych, przez dwa lata co sobotę w malutkiej miejscowości pod Tarnowem wsiadała do pociągu do Krakowa, gdzie odbywały się kursy przygotowawcze. Wracała w niedzielę późnym wieczorem. – Nikt z mojego liceum nie wyjeżdżał tak często, a ja dzięki tym podróżom stawałam się niezależna i obyta ze światem. Poza tym jeśli człowiek się na coś decyduje, powinien się w to zaangażować w pełni.
Na Akademii jej gorączka pracy trwała dalej. Ograniczała zajęcia dodatkowe do minimum, żeby mieć czas na przesiadywanie w pracowni. – Z Tomkiem Kręcickim, kolegą z roku, na początku rywalizowałam, kto zostanie dłużej na Akademii, kto namaluje więcej prac. Na tym etapie wydawało mi się, że jeśli do trzeciego roku studiów nie rozpocznę spektakularnej kariery, to powinnam zająć się czymś innym. Kariera w stylu Jakuba Ziółkowskiego, czy Wilhelma Sasnala wydawała mi się spełnieniem marzeń. Ale oni zaistnieli w innych czasach, kiedy rynek funkcjonował inaczej i polska sztuka budziła duże zainteresowanie za granicą. Karolina szybko odkryła, że jej pokolenie musi wymyślić nowe strategie – współpracować a nie konkurować.
Potencja(ł) we współpracy
Kręcicki – partner sparingowy Karoliny – z czasem stał się przyjacielem i partnerem życiowym. Razem z trzecim adeptem krakowskiej ASP, Cyrylem Polaczkiem założyli grupę młodych, zdolnych i niecierpliwych – Potencję. – Właściwie wszystkiego, czego nauczyłam się w tym czasie, nauczyłam się od nich – malowania, entuzjazmu i śmiałości.
W 2012 roku zorganizowali imprezę i pierwszą wspólną wystawę w Krakowie – „Wiosnę”. Tak przedstawili się środowisku. – Byliśmy zachwyceni malarstwem i ogromem pracy, jaką w nie wkładamy. Marzyliśmy, żeby to wreszcie zaczęło funkcjonować poza szkolnymi pracowniami. Oczywiście nasze działania były jeszcze bardzo naiwne, ale myślę, że też w pewien sposób urocze – mówi Karolina i przypomina sobie pierwsze kontakty z kolekcjonerami.
Najpierw Marcin Wiekierak zadeklarował, że przez rok będzie sponsorował przestrzeń małej galerii trójce dobrze zapowiadających się studentów. Później Piotr Bazylko i Krzysztof Masiewicz, autorzy bloga ArtBazaar oraz książek o kolekcjonowaniu sztuki, wysłali przelew na kratę do witryny, która zabezpieczyła zbiory. – Z tą kratą wiąże się ciekawa historia. Miała kosztować 700 zł, a to były dla nas wtedy duże pieniądze, bo nie sprzedawaliśmy obrazów. Postanowiliśmy więc napisać do kogoś, kto mógłby być zainteresowany. Przyszli nam do głowy tylko Bazylko i Masiewicz, bo znaliśmy ich bloga. Odpowiedź na wiadomość proponującą zakup trzech obrazów w specjalnie przygotowanym pudełku pojawiła się po pięciu minutach. – Wystarczyło poprosić, a było nam dane. To był dla nas ważny sygnał, żeby się nie bać i różnymi sposobami realizować swoje pomysły.
Kolejne lata to kolejne wystawy w Potencji, która otworzyła się na innych artystów młodego pokolenia i zaczęła jeździć po Polsce i zagranicy. Eksperymentowali też z filmem i zinem „Łałok”. Wreszcie Karolina została przyjęta w poczet artystów prestiżowej galerii Raster.
W centrum uwagi
W świecie sztuki nic nie można zaplanować, niewiele da się przewidzieć, czasami można mieć po prostu szczęście. Karolina, której obrazy przedstawiają dziewczyny na imprezach, sceny bójek, obejmujące się pary, ale też samotne autoportrety w pustym błękitnym wnętrzu, ze swoją bardzo osobistą opowieścią o kobiecości wstrzeliła się w dobry czas. – Kobiety malarki wreszcie doczekały się swojego czasu i są doceniane. Mam szczęście, bo znalazło się wielu entuzjastów mojej sztuki. Wiem, że to może się wyczerpać i staram się nie przywiązywać do powodzenia, ale jestem też pewna, że od życia dostajemy to, na co jesteśmy gotowi. Marzenia mogą się spełnić tylko wtedy, kiedy jesteśmy w stanie im podołać.
Czasami maluje abstrakcyjne dziewczyny – swoje rówieśniczki z Krakowa, Tarnowa lub dowolnego miejsca na ziemi, konfrontujące się z popkulturą i wzorcami męskości. Innym razem przykłada lusterko do siebie. Na wielkich płótnach, które powstały w lockdownie, w bliskich kadrach pokazuje swoją twarz, oczy, charakterystyczne brwi. Bohaterką jej obrazów często jest młoda kobieta, ale Karolina nie chce etykietki „artystki feministki”. Mówi, że prace są osobiste, a płeć nie jest kluczowym filtrem jej optyki. – Obrazy, które pokazuję na ostatniej wystawie w Rastrze, odnoszą się do sytuacji zamknięcia i odosobnienia, których większość z nas doświadczyła na początku tego roku. Poczułam wtedy, że ostatecznie zostajemy sami w małych pokojach i pracowaniach, otoczeni zbieranymi przez nas przedmiotami, ubraniami, lustrami, artefaktami z naszego życia. Z jednej strony to bezpieczne, znane przez nas miejsca, z drugiej jednak, w swojej przewidywalności mogą się też stać osaczającymi, opresyjnymi przestrzeniami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.