Znaleziono 0 artykułów
01.05.2023

„Każdy dzień tonę”: Sztuka zamiast końca wszystkiego

01.05.2023
Martyna Borowiecka "Lust" (Fot. materiały prasowe)

Na wystawie „Każdy dzień tonę” w Warszawie można obejrzeć prace malarki zafascynowanej modą i projektantki mody, która stworzyła 12 czarujących sukien. Sztuka Martyny Borowieckiej i Planety przezwycięża trwogę związaną z końcem świata.

Siedziba galerii Wanda mieści się na ukrytym w gęstej zabudowie Pałacu Brzozowskich przy ulicy Brackiej w Warszawie. Rozpadający się neobarokowy gmach tworzy melancholijny i mroczny krajobraz, scenografię stylowego dreszczowca. „Każdy dzień tonę” pokazuje prace dwóch obiecujących artystek: Martyny Borowieckiej i Planety. W 2021 roku Planeta zakochała się w sztuce Martyny, która szybko odwzajemniła tę miłość. Artystki pisały do siebie wirtualne listy, w których postanowiły, że skonfrontują się w Wandzie.

Martyna zaznacza, że to, co pokazała, powstało podczas przeżywania końca świata, który nie był wielkim, gwałtownym wybuchem unicestwiającym wszytko, lecz prywatnym, intymnym dramatem. Dzieła zrealizowano w konkretnym momencie dziejowym. Bolesne odczuwanie kresu wybuchło wraz z rozpoczęciem brutalnej inwazji Rosji na Ukrainę. Nieznany dotąd strach pojawił się w trakcie pandemii. Ocieplanie klimatu codziennie zapowiada katastrofę. Radykalne prawo aborcyjne w Polsce może być przyczyną śmierci kobiet. I tak dalej. Artystki nie nawiązują bezpośrednio do aktualnych wydarzeń, ale te musiały jednak wpłynąć na ich sztukę.

Martyna Borowiecka "Spóźnione urodzimy"(Fot. materiały prasowe)

Niepokój „en vogue”

Na wystawie widać modę, biżuterię, flakony perfum i buciki na obcasie. Niepokojące sceny, które mogłyby przedstawiać samobójstwo, są zachwycające, barwne, estetyczne. Martyna Borowiecka ukazuje piękny, ale smutny świat, w którym bardzo trudno jest zaszlochać. Obraz „Blue Monday” mógłby być portretem Pani Bovary, która reżyseruje własne samobójstwo w XXI wieku. Współczesna Bovary przeżywa Blue Monday, czyli rzekomo najnieszczęśliwszy dzień w roku. Wizja depresyjnego poniedziałku wykorzystywana jest przede wszystkim do napędzania konsumpcji i tworzenia bzdurnych treści w internecie. Smutek staje się przez to trywialny i śmieszny.

Martyna Borowiecka, "Łuska szczęścia" (Fot. materiały prasowe)

„Blue Monday” ukazuje twarz kobiety, która wyglada jak modelka Alexandra McQueena albo Ofelia z płótna prerafaelity Johna Everetta Millaisa, który w 1852 roku namalował samobójstwo szekspirowskiej bohaterki.

Oczy postaci z obrazu Martyny są zasłonięte błyszczącą, niebieską opaską, której krawędzie udekorowano fikuśnymi falbankami i kojącym napisem „Calm Down”. Akcesorium mogłoby należeć do Jennifer Coolidge albo do granej przez nią w „Białym Lotosie” bohaterki, budzącej się z koszmaru nieodżałowanej Tanyi McQuoid.

Obok czerwonych ust i dłoni ze świeżo wykonanym manicurem znajduje się flakon z korkiem w kształcie węża. Wysypują się z niego tabletki, kapsułki, pigułki. Suplementy diety? Narkotyki? Lekarstwa? Środki umożliwiające samobójstwo? A może po prostu nieszkodliwe łakocie: cukierki, żelki, landrynki? Borowiecka stylizuje i teatralizuje strach i smutek, wyposaża je w modowe gadżety.

Martyna Borowiecka "Światłoczułość" (Fot. materiały prasowe)

Moda przenosi się do sztuki

Artystka ma modowe oko. Marzyła niegdyś o byciu projektantką. W ostatniej chwili zdecydowała jednak, że zamiast na Wydział Tkaniny i Ubioru ASP w Łodzi zdawać będzie na Wydział Malarstwa ASP w Krakowie. Dziś mówi o modzie „mój porzucony kochanek, kochanka”. Teraz do Martyny Borowieckiej pasuje określenie „młoda krakowska malarka”. Jej pracownia znajduje się bowiem przy ulicy Bernardyńskiej i roztacza się z niej zachwycający widok na Wawel.

Moda wkroczyła za to do sztuki artystki. Na płótnie „Drink Me, Eat Me” widać nogi Alicji z Krainy Czarów, która wypiła właśnie magiczny specyfik i przedostaje się do jakiejś innej sfery. Nosi rozkoszowaną, ciężką, falbaniastą suknię.

Martyna Borowiecka "Czarna malwa
 (Fot. materiały prasowe)

Na obrazach Martyny powtarza się motyw wytwornych rękawiczek i biżuterii, z których można odczytać symbole. Na pierwszym planie martwej natury „Łuska szczęścia” stoi torebka z eleganckiego aksamitu, która przypomina zabytkowe torebki z początku XX wieku. Złota oprawa i podwójny kulkowy zamek tworzą zarys piersi.

Artystka hołduje kobiecości

Symbolem wystawy jest tajemnicze przedstawienie flakonu w kształcie macicy. – To hołd złożony kobiecości – tłumaczy malarka. W przeźroczystym naczyniu znajduje się czarna malwa, która kwitnie, ale nie w górę, lecz w dół. Artystka twierdzi, że czarnej malwy używano kiedyś do tworzenia mikstur wywołujących poronienie. Jeśli to prawda, symbol płodności i kreatywności (macica) połączył się z rośliną, która pomaga tę płodność zatrzymać.

Martyna Borowiecka "Play with me" (Fot. materiały prasowe)

Innym atrybutem kobiecości są długie i ostre, sztuczne albo naturalne paznokcie. Połączone z ciałem sztylety to symbole kobiecej siły. Wystylizowane paznokcie mogą też oznaczać plemienność, opartą na więziach budowanych podczas wizyt w ulubionym meni-pedi spa; opowiada o niej serial „Pazury”.

Autorka wspólnotowych performansów

W opowieść Martyny wtrąca się Planeta. Artystka pochodzi z Kijowa, lecz mieszka w Warszawie. Performerka odwołuje się do słowiańsko-pogańskich korzeni Europy Środkowowschodniej. Jest zainteresowana przedchrześcijańskim mistycyzmem i obrzędowością, której szukała między innym wśród góralskich społeczności, żyjących w Karpatach. O wierzeniach pogan wiemy niewiele, dlatego sztuka Planety opiera się w dużej mierze na uczuciach, emocjach, intuicji. Czerpie ze snów, a może też z energii duchów. W czasie pandemii Planeta współtworzyła performatywną wystawę na Instagramie „Scrolling The System”. Zorganizowała ją stołeczna Zachęta. W 2021 roku zrealizowała performans w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Planeta jest też admiratorką erotyzmu.

Martyna Borowiecka "Daj gryza" (Fot. materiały prasowe)

Tańczą jak szalone

Nogi, nogi, nogi roztańczone / Tańczą nogi, tańczą, jak szalone – śpiewała kiedyś genialna aktorka Irena Kwiatkowska, zapewniając przy tym, że nawet śmierć jej nie powstrzyma: A gdy w końcu przyjdzie taka chwila, że / Święty Piotr do siebie już zaprosi mnie, / To do nieba też tanecznym pójdę krokiem, / Jeszcze piękny szpagat zrobię pod obłokiem.

Planeta, w odróżnieniu do zafascynowanej dłoniami i rękawiczkami Martyny, jest wielbicielką stóp i butów. Warszawska kijowianka pokazuje w Wandzie wykonane z drutów buty na obcasie. Ich formy przypominają renesansowe obuwie na platformach i średniowieczne ciżemki. Obiekty nawiązują do historii tanecznej zarazy, w wyniku której setki osób tańczyły bez opamiętania. Plaga wybuchła w 1518 roku w Strasburgu podczas fali upałów. Wirus tańca rozniosła podobno niejaka madame Trofea. Tańczono tygodniami, aż do wyczerpania, a może i do śmierci. Taneczne konwulsje opanowały również niemieckie i niderlandzkie miejscowości. Tańczący cierpieli, wołali o pomoc. Ich stopy krwawiły (historię plagi opisała Joanna Grabowska w tekście „Taneczna zaraza. Dziwna epidemia w XVI-wiecznym Strasburgu”, „Gazeta Wyborcza”, 09.07.2018).

Dziś taniec do muzyki techno bywa narzędziem i środkiem wyrazu podczas prowolnościowych buntów w Gruzji, a czasem też w Polsce. Kluby techno są oazami wolności i różnorodności. Według Planety taniec umożliwia bycie razem, tworzenie więzi i niehierarchicznych wspólnot oraz obrzędów, których symbolem są finezyjne druciane trzewiki. Miejsca, w których tańczymy, nazywa „przestrzeniami do bycia razem”. Planeta jest współczesną Trofeą, która zamiast rozprzestrzeniania choroby buduje połączone czułością wspólnoty.

Na wystawie „Każdy dzień tonę” czuć też zapach i słychać dźwięki. Eksperymentalny utwór powstał podczas performansu zorganizowanego w Kolonii. Publiczność, nieznające się osoby, grała wspólnie na żyrandolach Planety. Goście stworzyli orkiestrę i skomponowali niekontrolowany przez nikogo utwór. Owe żyrandole to wykonana z ażurowych skrawków tkanin „Meduza” w kolorze krwi i pastelowozielona, rozbielona „Kapusta”, która powstała z odpadków po kostiumach scenicznych z festiwalu Unsound. Planeta zaprojektowała je dla Sofie Birch i Antoniny Nowackiej. „Meduzę” i „Kapustę” zobaczycie w Wandzie.

12 wyczarowanych sukien

Planeta jest też projektantką mody. Tworzy Atelier Planeta. Jedna z jej sukienek stała się duchem mieszkającym w kącie Wandy. To jeden z dwunastu strojów z kolekcji „Bibbidi-Bobbidi-Boo”. Tytuł jest jednocześnie zaklęciem, które Wróżka Chrzestna wyśpiewuje, przemieniając zwykłą sukienkę Kopciuszka w olśniewającą balową kreację. Utwór powstał w 1948 roku i wykorzystano go w różnych ekranizacjach baśni. Każda z dwunasty sukienek z „Bibbidi-Bobbidi-Boo” jest inspirowana i afirmuje jedną z przyjaciółek Planety. W Pałacu Brzozowskich poznacie „Antoninę”.

Martyna nawiązuje do lęku wywołanego powtarzającymi się, prywatnymi, dramatycznymi końcami świata, ale jednocześnie wyraża nadzieję, że sztuka, którą pokazała wspólnie z Planetą w Wandzie przezwycięża katastrofę, daje nadzieję i staje się remedium na trwogę.

Wystawa „Każdy dzień tonę” w galerii Wanda w Warszawie potrwa do 14 maja 2023.

Marcin Różyc
  1. Kultura
  2. Sztuka
  3. „Każdy dzień tonę”: Sztuka zamiast końca wszystkiego
Proszę czekać..
Zamknij