Na wystawie „Każdy dzień tonę” w Warszawie można obejrzeć prace malarki zafascynowanej modą i projektantki mody, która stworzyła 12 czarujących sukien. Sztuka Martyny Borowieckiej i Planety przezwycięża trwogę związaną z końcem świata.
Siedziba galerii Wanda mieści się na ukrytym w gęstej zabudowie Pałacu Brzozowskich przy ulicy Brackiej w Warszawie. Rozpadający się neobarokowy gmach tworzy melancholijny i mroczny krajobraz, scenografię stylowego dreszczowca. „Każdy dzień tonę” pokazuje prace dwóch obiecujących artystek: Martyny Borowieckiej i Planety. W 2021 roku Planeta zakochała się w sztuce Martyny, która szybko odwzajemniła tę miłość. Artystki pisały do siebie wirtualne listy, w których postanowiły, że skonfrontują się w Wandzie.
Martyna zaznacza, że to, co pokazała, powstało podczas przeżywania końca świata, który nie był wielkim, gwałtownym wybuchem unicestwiającym wszytko, lecz prywatnym, intymnym dramatem. Dzieła zrealizowano w konkretnym momencie dziejowym. Bolesne odczuwanie kresu wybuchło wraz z rozpoczęciem brutalnej inwazji Rosji na Ukrainę. Nieznany dotąd strach pojawił się w trakcie pandemii. Ocieplanie klimatu codziennie zapowiada katastrofę. Radykalne prawo aborcyjne w Polsce może być przyczyną śmierci kobiet. I tak dalej. Artystki nie nawiązują bezpośrednio do aktualnych wydarzeń, ale te musiały jednak wpłynąć na ich sztukę.
Niepokój „en vogue”
Na wystawie widać modę, biżuterię, flakony perfum i buciki na obcasie. Niepokojące sceny, które mogłyby przedstawiać samobójstwo, są zachwycające, barwne, estetyczne. Martyna Borowiecka ukazuje piękny, ale smutny świat, w którym bardzo trudno jest zaszlochać. Obraz „Blue Monday” mógłby być portretem Pani Bovary, która reżyseruje własne samobójstwo w XXI wieku. Współczesna Bovary przeżywa Blue Monday, czyli rzekomo najnieszczęśliwszy dzień w roku. Wizja depresyjnego poniedziałku wykorzystywana jest przede wszystkim do napędzania konsumpcji i tworzenia bzdurnych treści w internecie. Smutek staje się przez to trywialny i śmieszny.
„Blue Monday” ukazuje twarz kobiety, która wyglada jak modelka Alexandra McQueena albo Ofelia z płótna prerafaelity Johna Everetta Millaisa, który w 1852 roku namalował samobójstwo szekspirowskiej bohaterki.
Oczy postaci z obrazu Martyny są zasłonięte błyszczącą, niebieską opaską, której krawędzie udekorowano fikuśnymi falbankami i kojącym napisem „Calm Down”. Akcesorium mogłoby należeć do Jennifer Coolidge albo do granej przez nią w „Białym Lotosie” bohaterki, budzącej się z koszmaru nieodżałowanej Tanyi McQuoid.
Obok czerwonych ust i dłoni ze świeżo wykonanym manicurem znajduje się flakon z korkiem w kształcie węża. Wysypują się z niego tabletki, kapsułki, pigułki. Suplementy diety? Narkotyki? Lekarstwa? Środki umożliwiające samobójstwo? A może po prostu nieszkodliwe łakocie: cukierki, żelki, landrynki? Borowiecka stylizuje i teatralizuje strach i smutek, wyposaża je w modowe gadżety.
Moda przenosi się do sztuki
Artystka ma modowe oko. Marzyła niegdyś o byciu projektantką. W ostatniej chwili zdecydowała jednak, że zamiast na Wydział Tkaniny i Ubioru ASP w Łodzi zdawać będzie na Wydział Malarstwa ASP w Krakowie. Dziś mówi o modzie „mój porzucony kochanek, kochanka”. Teraz do Martyny Borowieckiej pasuje określenie „młoda krakowska malarka”. Jej pracownia znajduje się bowiem przy ulicy Bernardyńskiej i roztacza się z niej zachwycający widok na Wawel.
Moda wkroczyła za to do sztuki artystki. Na płótnie „Drink Me, Eat Me” widać nogi Alicji z Krainy Czarów, która wypiła właśnie magiczny specyfik i przedostaje się do jakiejś innej sfery. Nosi rozkoszowaną, ciężką, falbaniastą suknię.
Na obrazach Martyny powtarza się motyw wytwornych rękawiczek i biżuterii, z których można odczytać symbole. Na pierwszym planie martwej natury „Łuska szczęścia” stoi torebka z eleganckiego aksamitu, która przypomina zabytkowe torebki z początku XX wieku. Złota oprawa i podwójny kulkowy zamek tworzą zarys piersi.
Artystka hołduje kobiecości
Symbolem wystawy jest tajemnicze przedstawienie flakonu w kształcie macicy. – To hołd złożony kobiecości – tłumaczy malarka. W przeźroczystym naczyniu znajduje się czarna malwa, która kwitnie, ale nie w górę, lecz w dół. Artystka twierdzi, że czarnej malwy używano kiedyś do tworzenia mikstur wywołujących poronienie. Jeśli to prawda, symbol płodności i kreatywności (macica) połączył się z rośliną, która pomaga tę płodność zatrzymać.
Innym atrybutem kobiecości są długie i ostre, sztuczne albo naturalne paznokcie. Połączone z ciałem sztylety to symbole kobiecej siły. Wystylizowane paznokcie mogą też oznaczać plemienność, opartą na więziach budowanych podczas wizyt w ulubionym meni-pedi spa; opowiada o niej serial „Pazury”.
Autorka wspólnotowych performansów
W opowieść Martyny wtrąca się Planeta. Artystka pochodzi z Kijowa, lecz mieszka w Warszawie. Performerka odwołuje się do słowiańsko-pogańskich korzeni Europy Środkowowschodniej. Jest zainteresowana przedchrześcijańskim mistycyzmem i obrzędowością, której szukała między innym wśród góralskich społeczności, żyjących w Karpatach. O wierzeniach pogan wiemy niewiele, dlatego sztuka Planety opiera się w dużej mierze na uczuciach, emocjach, intuicji. Czerpie ze snów, a może też z energii duchów. W czasie pandemii Planeta współtworzyła performatywną wystawę na Instagramie „Scrolling The System”. Zorganizowała ją stołeczna Zachęta. W 2021 roku zrealizowała performans w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Planeta jest też admiratorką erotyzmu.
Tańczą jak szalone
Nogi, nogi, nogi roztańczone / Tańczą nogi, tańczą, jak szalone – śpiewała kiedyś genialna aktorka Irena Kwiatkowska, zapewniając przy tym, że nawet śmierć jej nie powstrzyma: A gdy w końcu przyjdzie taka chwila, że / Święty Piotr do siebie już zaprosi mnie, / To do nieba też tanecznym pójdę krokiem, / Jeszcze piękny szpagat zrobię pod obłokiem.
Planeta, w odróżnieniu do zafascynowanej dłoniami i rękawiczkami Martyny, jest wielbicielką stóp i butów. Warszawska kijowianka pokazuje w Wandzie wykonane z drutów buty na obcasie. Ich formy przypominają renesansowe obuwie na platformach i średniowieczne ciżemki. Obiekty nawiązują do historii tanecznej zarazy, w wyniku której setki osób tańczyły bez opamiętania. Plaga wybuchła w 1518 roku w Strasburgu podczas fali upałów. Wirus tańca rozniosła podobno niejaka madame Trofea. Tańczono tygodniami, aż do wyczerpania, a może i do śmierci. Taneczne konwulsje opanowały również niemieckie i niderlandzkie miejscowości. Tańczący cierpieli, wołali o pomoc. Ich stopy krwawiły (historię plagi opisała Joanna Grabowska w tekście „Taneczna zaraza. Dziwna epidemia w XVI-wiecznym Strasburgu”, „Gazeta Wyborcza”, 09.07.2018).
Dziś taniec do muzyki techno bywa narzędziem i środkiem wyrazu podczas prowolnościowych buntów w Gruzji, a czasem też w Polsce. Kluby techno są oazami wolności i różnorodności. Według Planety taniec umożliwia bycie razem, tworzenie więzi i niehierarchicznych wspólnot oraz obrzędów, których symbolem są finezyjne druciane trzewiki. Miejsca, w których tańczymy, nazywa „przestrzeniami do bycia razem”. Planeta jest współczesną Trofeą, która zamiast rozprzestrzeniania choroby buduje połączone czułością wspólnoty.
Na wystawie „Każdy dzień tonę” czuć też zapach i słychać dźwięki. Eksperymentalny utwór powstał podczas performansu zorganizowanego w Kolonii. Publiczność, nieznające się osoby, grała wspólnie na żyrandolach Planety. Goście stworzyli orkiestrę i skomponowali niekontrolowany przez nikogo utwór. Owe żyrandole to wykonana z ażurowych skrawków tkanin „Meduza” w kolorze krwi i pastelowozielona, rozbielona „Kapusta”, która powstała z odpadków po kostiumach scenicznych z festiwalu Unsound. Planeta zaprojektowała je dla Sofie Birch i Antoniny Nowackiej. „Meduzę” i „Kapustę” zobaczycie w Wandzie.
12 wyczarowanych sukien
Planeta jest też projektantką mody. Tworzy Atelier Planeta. Jedna z jej sukienek stała się duchem mieszkającym w kącie Wandy. To jeden z dwunastu strojów z kolekcji „Bibbidi-Bobbidi-Boo”. Tytuł jest jednocześnie zaklęciem, które Wróżka Chrzestna wyśpiewuje, przemieniając zwykłą sukienkę Kopciuszka w olśniewającą balową kreację. Utwór powstał w 1948 roku i wykorzystano go w różnych ekranizacjach baśni. Każda z dwunasty sukienek z „Bibbidi-Bobbidi-Boo” jest inspirowana i afirmuje jedną z przyjaciółek Planety. W Pałacu Brzozowskich poznacie „Antoninę”.
Martyna nawiązuje do lęku wywołanego powtarzającymi się, prywatnymi, dramatycznymi końcami świata, ale jednocześnie wyraża nadzieję, że sztuka, którą pokazała wspólnie z Planetą w Wandzie przezwycięża katastrofę, daje nadzieję i staje się remedium na trwogę.
Wystawa „Każdy dzień tonę” w galerii Wanda w Warszawie potrwa do 14 maja 2023.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.