Historia wciąga, jest jak najbardziej osadzona w realiach epoki i wiarygodna ze względu na ludzkie typy portretowane w opowieści. Arne Jysch przełożył na powieść graficzną historię znaną z serialu „Babylon Berlin” i książek Volkera Kutschera. Jeśli ktoś nie lubi komiksów – trudno. Lecz warto pamiętać, że Arne Jysch dostał za „Złoty Berlin” masę pochwał.
Serial „Babylon Berlin” (2017), imponujący amerykańskim rozmachem, był najdroższą produkcją w historii niemieckiej telewizji. Inwestycja musiała się opłacić, skoro sprzedano go do ponad 90 krajów. Rzecz idzie o to, iż Gereon Rath, policjant z prowincjonalnej Kolonii, trafia do Berlina na skutek zabiegów ustosunkowanego ojca i własnej traumy po służbie. Marzy mu się, że będzie pracować w wydziale zabójstw, a tymczasem ląduje w obyczajówce i ściga producentów filmów pornograficznych, w Niemczech wówczas zakazanych.
To Berlin zawieszony w historii. Rok 1929, a więc początek Wielkiego Kryzysu, gdy fortuny okazywały się plikiem papierów, a honor i cnota mogły być wystawione na sprzedaż. Lecz Berlin jest ciągle metropolią rozrywki i wyuzdania, stolicą stolic. Ściągają tam wszyscy dysydenci, tak polityczni, jak i obyczajowi. Tętni życie nocne, kluby puchną od gości, grają najlepsze zespoły, burleska ma się świetnie, podobnie jak „live sex show”. Wódka, heroina i haszysz. Gangsterzy, bojówkarze, upadli poeci.
Gdzieś w dzielnicach robotniczych, całkiem blisko centrum, przechodzą demonstracje pod czerwonymi sztandarami. Opodal chłopaczkowie wbrunatnych koszulach opowiadają o wyższości rasy i posłuszeństwie narodowi. Tamten Berlin po prostu czeka, oddając się wszystkim możliwym uciechom. Nie ma pojęcia, kto zada mu morderczy cios. Najpewniej komuniści, choć ci od koszul też wydają się zdolni do skrytobójstwa. W takich okolicznościach Gereon Rath ma dojść do prawdy w banalnym na pozór śledztwie, gdzie ma do czynienia z zabójcami, intrygującymi przełożonymi, którzy akurat postanowili się sprzedać,współpracowniczkami (na ogół pięknymi i, jak ówczesny Berlin, skłonnymi do psot), emigrantami z bolszewickiej Rosji, agentami czerwonej Moskwy, narkotykami i nagimi zdjęciami przed prymitywną kamerą.
Jako się rzekło – serial okazał się sukcesem. Podobnie jak powieść „Śliskie sprawy” napisana przez Volkera Kutschera, jedna z siedmiu części kryminału z komisarzem Rathem rozpalającym niemiecką wyobraźnię, podobnie jak polską rozpalają wrocławskie i lwowskie książki Marka Krajewskiego albo lubelskie wyśmienite opowieści Marcina Wrońskiego. Berlin przed upadkiem politycznym, bo Hitler, oraz gospodarczym, bo głód, okazał się wdzięcznym, choć to słowo niekoniecznie jest na miejscu, gdy przywołamy nastrój chwili, miejscem do sportretowania. Zwłaszcza że nosi tylko podwiązki i wciąga kreski kokainy.
Za historię komisarza Gereona Ratha wziął się też Arne Jysch. I tu zaczyna się rozkosz lub tortura, a sprawa w tym, kto lubi komiksy. Jako że Jysch stworzył – sam to tak nazywa – powieść graficzną, czyli komiks właśnie, a więc gatunek rysunku i opowiadania połączony w jednym tomie, przez dekady uznawany za pośledni, a dzisiaj wyniesiony do rangi sztuki.
Obrazkowo-tekstowe opowiadanie Jyscha jest utrzymane w naturze noir, świetnie znanej z Los Angeles Philipa Marlowe’a. Skoro czas akcji mniej więcej ten sam, a brakuje tylko plaż Malibu, muszą być więc mężczyźni o kwadratowych, mocno zarysowanych szczękach (ci gorsi z charakteru i bardziej skorumpowani mają drugie podbródki), długie płaszcze, kapelusze stetson, papierosy, cygara i sikanie po bramach. Oraz kobiety tak mądre, jak piękne, interesowne i rozwiązłe.
Jysch nie ma co szkodować swojej wyobraźni. Taki był Berlin przed hitlerowcami – mówią o tym wspomnienia i naukowe rozprawy historyków. Zaszantażowany bolszewizmem, lekceważący nazistów, zmęczony nieudolnością polityków z tradycyjnych frakcji, pełen kabaretów, upalony, pijaniutki, goniący za kasą. Na dodatek Jysch rysuje tak, jakby siedział w którymś z ówczesnych berlińskich variétés.
Czyli – mamy lub nie mamy problemu. Sprawa bowiem zasadza się na formie tej książki, a to już wymyka się rozmowie. Sama historia wciąga, jest jak najbardziej osadzona w realiach epoki i wiarygodna ze względu na ludzkie typy portretowane w opowieści Jyscha. Jeśli ktoś nie lubi komiksów (a przynajmniej nie ma komiksowych wspomnień z dzieciństwa) – trudno. Nie ma do czego namawiać.
Lecz warto zauważyć, że komiks Jyscha stał się bestsellerem w kategorii tzw. powieści graficznych. Słusznie. Arne Jysch dostał za „Złoty Berlin” masę pochwał. Patrząc zaś na bibliografię, śmiało możemy uznać, iż gruby na ponad 200 stron tom z rysunkami i dymkami, które posuwają akcję w przód, jest również dobrze udokumentowanym obrazem dekadenckiego Berlina z czasów, nim wszystko się zawali. Wielu opowieściom kryminalnym tego akurat brakuje.
Arne Jysch, „Złoty Berlin”, na podstawie powieści Volkera Kutschera, tłum. Anna Kierejewska, wyd. Marginesy
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.