Często dopuszczam do głosu swoje wewnętrzne dziecko. Chcę je słyszeć i zrozumieć motywację. W tym roku, 1 czerwca zamierzam świętować hucznie.
Kompot truskawkowy i koncert w ogródku. Do przedszkola wpadł nawet fotograf. W podstawówce coroczna wycieczka do kina, a w domu pizza. Kiedyś Dzień Dziecka był wydarzeniem. Nie pamiętam, kiedy przestałam go obchodzić. Wspomnienia urywają się gwałtownie w okolicach 12. roku życia.
Pewnie jako nastolatka czułam się już dorosła, więc świętowanie z rozczuloną mamą wydawało mi się obciachowe. Później nikt już nie widział we mnie małej dziewczynki. Dziś, po 30-tce, myślę o tym z lekkim smutkiem. Wewnętrzne dziecko czuję w sobie wciąż bardzo wyraźnie.
Tak, jak lubi pisać psycholożka Stefanie Stahl, czasem to Dziecko Słońca, wolne i wesołe, a czasem Dziecko Cienia, lękliwe i bezradne. Znam dobrze oba wcielenia. Cenię je za spontaniczność, idealizm, a nawet lekką naiwność. Koję, gdy płacze ze złości i ma ochotę tupać nogami. Ośmielam, kiedy świat je przerasta. Jest integralną częścią mnie.
Głos wewnętrzny
– Mam tyle lat, na ile się czuję – mówiła moja babcia Teresa po 70-tce, kiedy ktoś wytykał jej, że nie powinna jeździć na rowerze. Argumenty były racjonalne – jeśli spadnie, z zaawansowaną osteoporozą połamie się i wyląduje w łóżku, z którego już nie wstanie. W jej postawie była też mądrość. Jakby mówiła, że nie interesuje jej życie w lęku i zależności. To był głos krnąbrnej siedmiolatki, która stawiała na swoim. Jeździła na swoim składaku po zakupy przez dobrych kilka lat, a wypadek przydarzył jej się we własnym domu. Poślizgnęła się na mokrej podłodze w kuchni. Po skomplikowanej operacji biodra nie była w stanie chodzić i wkrótce potem odeszła. Myślę, że była pogodzona za starością i szczęśliwa, że zawalczyła o resztki swojej autonomii. Czuję, że w moich żyłach płynie krew Teresy. Je też często dopuszczam do głosu swoje wewnętrzne dziecko. Nie chodzi o to, że mu ulegam, bo nie muszę podążać za jego potrzebami. Po prostu chcę je słyszeć i zrozumieć jego motywacje.
Wiem, że w jego odczuwaniu świata jest coś szczerego i bezpośredniego. Euforia albo płacz dają mi cenny wgląd w marzenia i lęki. A jeśli do tej wiedzy o sobie dodam cenne doświadczenie gromadzone przez 34 lata życia, to mogę ważyć decyzje. Wiem, z czego rezygnuję i jaką cenę za to płacę. A to już bardziej przypomina świadome życie dorosłego człowieka. Chcę, żeby moja druga, dojrzała część, była empatycznym i obserwującym rodzicem. Słuchała i rozumiała. Tylko wtedy będzie wiedziała, jak prowadzić swoją pociechę przez labirynt życia. Taki rodzic ma być asertywny, ale zaangażowany, gotowy do podejmowania zaskakujących decyzji, być może niezrozumiałych dla otoczenia, ale z perspektywy czasu po prostu mądrych.
Dziecko i dorosły w duecie
Duet dziecka i dorosłego sprawdził się w moim życiu wielokrotnie. Od pracy, która choć nie miała dawać pieniędzy i wydawała się niestabilna, kusiła przygodą, a po latach okazała się początkiem nowego, ważnego rozdziału w życiu. Po relację, która z pozoru pełna emocji i namiętności kulała. Zbudowały ją projekcje, tęsknoty i marzenia, a zburzył płacz wewnętrznego dziecka, które nie chciało już dłużej czekać na czułość i uwagę.
Dlatego w tym roku, 1 czerwca, zamierzam świętować hucznie. Rano założę najlepszą sukienkę (na nią sweter, bo pogoda nie rozpieszcza) i udam się na długi spacer przez miasto. Wstąpię na lody, kupię wielki bukiet peonii, a pod koniec dnia pójdę do kina i z wielką torbą popcornu obejrzę film, na którym będę śmiać się i płakać bez żadnych hamulców.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.