„Światy wzniesiemy nowe” to książka o komunach – społecznościach, które spróbowały zbudować świat na nowo. Reporterka Urszula Jabłońska wybrała pięć miejsc, w większości w Europie, i sprawdziła, co wynikło z pomysłów ich założycieli. Nie wszystko poszło tak, jak sobie wymarzyli, ale Urszuli te spotkania dały nadzieję. – Zrozumiałam, ile spokoju i satysfakcji daje życie w zgodzie ze swoimi wartościami – mówi.
W jaki sposób wybrałaś społeczności, które chcesz odwiedzić?
Zależało mi na tym, żeby były to społeczności, które miały wizję zmiany czegoś w społeczeństwie, żeby wywodziły się z Europy lub chociaż tu działały, no i żeby osoby, które były tam od początku, wciąż żyły. Dlatego wybór padł na komuny istniejące od lat 70. Kiedy przyjrzałam się, jak to wyglądało w Europie lat 70., okazało się, że największe organizacje zbudowano wokół różnych obszarów życia społecznego: demokracji, religii, rodziny, ekonomii. To wydało mi się szalenie ciekawe, bo pokazywało przekrój tematów, z którymi ludzie zmagali się w latach 70. i które współcześnie wciąż są przedmiotem namysłu. A historie tych społeczności są na tyle różne, że pozwoliły pokazać szerokie spektrum zalet i zagrożeń.
Co to za społeczności?
Demokrację badałam w Christianii – to komuna założona w latach 70. przez squatterów, których nie było stać na mieszkanie w Kopenhadze i włamali się na zamknięte tereny wojskowe. Uznali, że wszyscy są równi i mają równe prawa do decydowania o życiu społeczności. Do tej pory nie powołali władz i starają się uprawiać demokrację konsensusu. W każdej sprawie odbywa się zebranie i decyzje zapadają dopiero, gdy zgodzą się wszyscy. Przynajmniej tak jest w założeniach, bo w praktyce bywa różnie.
By opisać religię, wybrałam komunę Bhagwana, która w latach 70. była niezwykle popularna na całym świecie, w tym szczególnie w Niemczech – stąd pochodziła mniej więcej jedna trzecia uczestników. Duchowość bez Boga, niereligijna religia – wydało mi się to ciekawą próbą przezwyciężenia tradycyjnej religii.
Sprawy rodzinne opisuję na przykładzie organizacji Analizy Akcji, którą założył akcjonista wiedeński Otto Muehl, a inspirował się twierdzeniami Wilhelma Reicha, że seks uzdrowi z cierpień fizycznych i psychicznych oraz chorób – ludzi, ale też całe społeczeństwa. W Austrii, gdzie było wiele rzeczy nieprzerobionych po wojnie, komuna, która miała zrywać więzy rodzinne, wydawała się niezwykle radykalna. Mieli wspólnie uprawiać seks, wychowywać dzieci, tworzyć komunę wolnej seksualności. Niestety, nie wyszło.
Kooperatywy rolnicze założyli młodzi komuniści jako sprzeciw wobec raczkującej globalnej ekonomii, globalnych koncernów. Chcieli wspólnie pracować i żyć. Funkcjonują do dziś. Ich historia posłużyła mi do opowieści o ekonomii.
Zakładanie komun nadal kusi, nie ustało przecież w latach 70. Teraz najpopularniejszym modelem są ekowioski, na świecie jest ich ponad 400, większość w Europie. Zmagają się z pytaniem, jak ocalić świat przed katastrofą klimatyczną, w jaki sposób zorganizować życie ludzi tak, aby nie szkodzili planecie, nie produkowali więcej, niż potrzebują do życia. Każda wioska ma inne pomysły, ja pojechałam do portugalskiej Tamery. Kryzys klimatyczny to dziś jeden z najbardziej palących problemów świata, nie mogłam więc pominąć tego zagadnienia.
Trudno było do nich dotrzeć?
Trudno. Te społeczności są raczej zamknięte, muszą się trochę izolować, żeby zachować odrębność. Na początku wkurzało mnie to, bo byłam przyzwyczajona, że ludzie raczej chcą opowiadać. Z czasem zrozumiałam, że chronią prywatność, bo przyjezdni dezorganizują ich życie. Oni tam przecież mieszkają.
W każdym przypadku trwały negocjacje, na jakich warunkach mogę przyjechać. Trwało to bardzo długo, a po drodze wybuchła pandemia, która zatrzymała mnie w Polsce na ponad rok. Na szczęście wtedy już większość podróży miałam za sobą.
Jakie stawiali warunki?
W Christianii – duńskiej komunie – aplikowałam na rezydencję dla badaczy. Długo czekałam, aż zapadnie decyzja. We francuskiej kooperatywie musieli zgodzić się wszyscy mieszkańcy, trwało to rok. W portugalskiej ekowiosce zaprosili mnie na kurs życia w społeczności.
Za każdym razem był inny zestaw wymagań, za każdym razem trwało to długo, ale uznałam, że zawsze będę się zgadzać na ich warunki, bo to, w jaki sposób dopuszczają osoby z zewnątrz, też opowiada jakąś historię.
W książce nie piszesz zbyt dużo o swoich przygodach i trudnościach, ale mam wrażenie, że nie byłaś w tych wspólnotach szczęśliwa.
Nie byłam, bo jestem skrajną introwertyczką, każde wyjście z domu jest dla mnie wyzwaniem, a tam mieszkają ludzie, którym brakowało bliskości i odnawiają więzi z innymi. Krótko mówiąc – trudno tam być samej. Gdy tylko próbowałam zregenerować się, zebrać myśli w samotności, natychmiast ktoś przy mnie był i pytał, co może dla mnie zrobić – porozmawiać, przytulić, może coś innego. Dla mnie było to trudne, ale wiem, że wielu ludzi tęskni za taką bliskością.
Kiedy późną nocą dotarłam do Tamery i zakwaterowałam się w wieloosobowej sali, przyjechała dziewczyna, która miała zarezerwowane miejsce w namiocie, ale zapomniała śpiwora. Poproszono mnie, żebym odstąpiła jej swój materac pod dachem. Nie zgodziłam się i poczułam wibracje niezadowolenia. Tam jest oczekiwanie, by poświęcać komfort dla dobra wspólnoty.
Nie wszystkie eksperymenty się udały. W organizacji Bhagwana doszło do niejasności finansowych, Otto Muehl odpowiada za nadużycia seksualne wobec nastolatek.
Były takie miejsca, w których doszło do nadużyć i te oczywiście należy potępić. Ale w pozostałych przypadkach unikam mówienia o tych społecznościach w kategoriach: udało się albo nie. Oczywiście, nie wszędzie zrealizowano idealną wizję, którą sobie założyli, ale to nie znaczy, że nic się nie udało. Trzeba pamiętać, że oni założyli sobie utopijne projekty, a utopia to punkt na horyzoncie. Po drodze jedne rzeczy udają się, inne nie, czegoś będzie za dużo, czegoś za mało, ktoś zawiedzie, ludzie się pokłócą, rozejdą, pogodzą. To jest przecież ludzkie życie, ono zawsze będzie tak wyglądać.
Ocenianie tych społeczności w kategoriach, że skoro nie lewitują ze szczęścia, to ponieśli porażkę, jest zubażające. Moim zdaniem ich sukcesem jest to, że potrafili zaakceptować, że nie wszystko wyszło tak, jak sobie wymarzyli. Zapatrzenie w wizję powoduje czasem, że ludzie ignorują rzeczywistość. Przyznanie się do tego, że nie jest idealnie, ale się staramy, pozwala na konfrontację z rzeczywistością. Moi bohaterowie pogodzili się z tym, że ich życie będzie dobre, ale nie wspaniałe.
Co z ich marzeń przeniknęło do mainstreamu?
To jest trudne pytanie, bo trudno powiedzieć, co było pierwsze – kura czy jajko. W latach 70. o nowych formach rodziny czy religii mówiła cała kontrkultura, a w komunach testowano te rozwiązania.
Minęło pół wieku i dziś wiadomo, że dzięki ówczesnym eksperymentom duchowym mamy w Europie jogę, medytację, mindfulness. Bez ówczesnych poszukiwań, wyjazdów do Indii, nie byłoby tego. Tworzenie rodzin z wyboru w latach 60. i 70. było absolutnie wywrotowe. Dzisiejsze co-housingi i co-livingi to pokłosie tamtych eksperymentów. Natomiast teraz ekowioski wprowadzają do mainstreamu myślenie, że człowiek nie góruje nad światem przyrody. Oni nauczyli się współistnieć na równych prawach ze zwierzętami i z szacunkiem podchodzić do tego, co daje ziemia – nie zabierać więcej, niż ona może odnowić. Można powiedzieć, że współczesne idee zero waste, ograniczanie konsumpcji czy świadome wybory zakupowe miały początek w komunach zakładanych nawet 50 lat temu.
Krótko mówiąc, obserwując, co się dzieje w takich społecznościach, możemy się dużo nauczyć, nawet jeśli nie podzielamy ich światopoglądu czy stylu życia.
Partner jednego z bohaterów mówi, że do komun powinni trafiać ludzie silni. Przez to, że trafiają słabi, często sprawy schodzą na manowce. Kto wybiera życie w społecznościach?
Często trafiają tam ludzie w kryzysie. Tacy, których dotknęła osobista tragedia, na przykład zmarł ktoś bliski i zaczęli kwestionować system, w którym żyją. Do wspólnot prowadzą ich pytania, a nie gotowe odpowiedzi. Nie wszyscy zostają. Natomiast ci, którzy zostają, są niesamowicie zdeterminowani – serio wierzą, że świat można urządzić inaczej. I to jest piękne.
Czego ty się od nich nauczyłaś?
Imponowała mi ich determinacja, energia do działania. Dobrze zrobiło mi przebywanie w ich towarzystwie. I dało nadzieję.
Zaczynałam tę książkę w stanie dużej frustracji. Trwała i nadal trwa dyskusja, czy nasze jednostkowe wybory mają sens – czy liczy się dla klimatu to, że przestaniemy jeść mięso, latać samolotem i tak dalej. Też mnie to gnębiło. Podróż uświadomiła mi, że ważniejsze niż los świata, na który nie mamy dużego wpływu, jest życie i działanie w zgodzie ze swoimi wartościami. To daje spokój i satysfakcję.
Daje też nadzieję. W 2020 r. odmrażałam sobie tyłek na protestach Strajku Kobiet. Niemal codziennie marzłam i krzyczałam na ulicach, widząc jednocześnie, że to nie daje absolutnie żadnego konkretnego rezultatu. Moi bohaterowie i bohaterki pomogli mi zrozumieć sens niekoniecznie życia, ale bycia we wspólnocie: zrozumiałam, że samo przebywanie z ludźmi, z którymi dzielę wartości, głośne manifestowanie poglądów, jest niezwykle istotne.
Rozmowy z tymi, którzy mówią: „nic się nie zmienia, ale przemyślmy to jeszcze raz, zróbmy od początku, zaprojektujmy, działajmy”, były bardzo ożywcze. Pozwoliły mi wynurzyć się z bagna bezsilności.
Urszula Jabłońska, „Światy wzniesiemy nowe”, wyd. Dowody na Istnienie
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.