„Miejsce artysty”: Zaglądamy do pracowni
Pracownia to zaplecze świata sztuki – warsztat albo kuchnia, gdzie można się pobrudzić, ale też zobaczyć artystę w procesie. Przekonać się, czego potrzebuje, jak myśli, z czym się mierzy. A być może też, kim jest na co dzień. W internetowym projekcie „Miejsce artysty” Kaja Werbanowska przeprowadza nas przez pracownie ukryte na mapie Warszawy i okolic.
W literaturze funkcjonuje balzakowska zasada – pokaż mi swój pokój, a powiem ci, kim jesteś. Czy z pracowniami artystów też tak to działa?
Myślę, że tak. Ostatnio byłam w pracowni Natalii Załuskiej. Pochodzi z Krakowa, osiem lat temu ukończyła ASP w Wiedniu i od tego czasu zmieniała pracownie kilkanaście razy. To jej strategia tworzenia. Mówi, że bycie w ruchu pomaga jej myśleć i malować. Lubi dzielić życie na etapy, robić podsumowania. Nie przywiązuje się, nie rozpręża w konformizmie, tylko otwiera na nowe.
Jeszcze niedawno Załuska miała do dyspozycji niesamowitą kilkusetmetrową przestrzeń w krakowskiej Nowej Hucie, ale poczuła, że potrzebuje zmiany i przeniosła się z pracą do 50-metrowego mieszkania i pracowni przy placu Hallera w Warszawie. Po roku znów zmieniła miejsce.
Zdjęcia z jej nowego miejsca na Pradze-Północ są zaskakujące. Segregatory, idealnie równy stos magazynów, ład i porządek. Bardziej kojarzy się z pracownią naukowczyni niż malarki.
Jej prace są jak to wnętrze – poukładane i geometryczne. Ten brak artystycznego nieładu pasuje do charakteru Natalii, która jest konsekwentna i świadoma w twórczości.
Zupełnie inny charakter ma wnętrze pracowni przy Rynku Nowego Miasta oraz mieszkanie Hanny i Gabriela Rechowiczów w willi ukrytej w ścisłym centrum Warszawy.
Podobne artykułyHanna Rechowicz: Kosmiczna formaHanna Rydlewska To piękne wnętrza, które urządzili, tworząc własny mikrokosmos. Na ścianach są malowidła i mozaiki, które w PRL para tworzyła w całej Polsce. Za każdym razem, kiedy odwiedzam dom Hanki, odnajduję w nim nowe artefakty, jak chociażby rzeźbę Chrystusa Frasobliwego stojącą w łazience czy poukrywane w zakurzonych skrzyniach surrealistyczne ilustracje Gabra, które tworzył do dziecięcych magazynów. W ich willi bywali najważniejsi polscy artyści, a Edward Krasiński nawet przez jakiś czas z nimi mieszkał. Czas jakby się tam zatrzymał.
Jako pięciolatka odwiedzałam willę na Lekarskiej z babcią, która przyjaźniła się z Hanką. Kiedy rozmawiały, ja bawiłam się np. w saniach przywiezionych z Zakopanego. Były traktowane jak mebel, a mi wydawały się wielkie i niesamowite. Do dziś tam stoją.
O ile do willi Rechowiczów wstęp mają tylko zaproszeni goście, o tyle część historycznych pracowni jest otwarta dla zwiedzających. Do letniego domu Zofii i Oskara Hansenów w Szuminie ściągają latem pielgrzymki pasjonatów sztuki i architektury.
To ciekawa historia, bo domem opiekuje się Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a jednocześnie dostęp do niego ma syn architektów. Czasami spędza tam weekendy, więc kiedy do środka wchodzi się z wycieczką, można zauważyć kalosze, kurtkę czy czytaną aktualnie książkę pozostawioną przez niego w tej przestrzeni. To miejsce żyje.
Najgorszą rzeczą, jaką można zrobić pracowni wielkich artystów, to zmienić ją w mauzoleum?
Tak myślę, ale opiekunowie i kuratorzy zręcznie się tym pułapkom wymykają, czego przykładem jest Instytut Awangardy, którym opiekuje się dziś Fundacja Galerii Foksal. To zakurzone mieszkanie i pracownia Edwarda Krasińskiego i Henryka Stażewskiego na ostatnim piętrze jednego z kilkunastopiętrowych punktowców przy placu Bankowym z plastikowymi oknami, windami i widokiem na zakorkowaną aleję Solidarności. Naciskamy klamkę i nagle przenosimy się w czasie. Pękające ściany, kraciasty koc na fotelu i wszechobecna niebieska taśma. To specyficzna atmosfera – jakby artysta właśnie wyszedł na spacer i miał za moment wrócić.
Jak wygląda dziś typowa pracownia współczesnego artysty?
Podobne artykułyMartyna Czech: Nałóg malarskiBasia CzyżewskaMłodzi ludzie nie mają pieniędzy na wynajem przestrzeni, więc dogadują się z ZGN-ami w swoich miastach, zajmując najmniej atrakcyjne miejsca, które nie nadają się na sklep, kawiarnie czy bistro. W Warszawie najwięcej takich miejsc z czynszami znajduje się na Pradze. I chociaż wyrastające tam pracownie nie wpisują się w żaden program miasta, który mógłby walczyć w ten sposób z gentryfikacją albo trudnymi środowiskami, to często odzyskują komunalne przestrzenie dla sztuki. Jeśli w jakimś miejscu zaczynają pojawiać się artyści, zaczyna żyć innym rytmem, jest przyjazne, dobrze się kojarzy i po latach już zostaje „artystyczne”, czyli przypisane różnym działaniom kulturalnym. Przykładem może być kamienica przy Skaryszewskiej. Najpierw były w nim tylko mieszkania komunalne, później dzięki programowi „Artystyczna Skaryszewska” zaczęły pojawiać się pracownie, np. Bartosza Kokosińskiego, a teraz po rewitalizacji w budynku ma rozkręcić się nowy projekt, w którym obok mieszkań, miasto planuje stworzyć także przestrzenie związane z działaniami kulturalnymi.
A jak urządzane są współczesne? Czy pokusiłabyś się o krótki wnętrzarski przepis?
Po pierwsze, puste białe ściany, które mogą być krzywe, ale zawsze czyste. Działają jak galeryjny white cube – w trakcie wizyt kolekcjonera prezentuje się na nich wybrane obrazy. Poza tym częstym elementem są proste blaty na koziołkach z Ikei, krzesło, a reszta to narzędzia – farby, pędzle, spraye, ale też wiertarki czy komputer.
Nie ma rzeczy na pokaz, bo dostęp tu mają nieliczni. To miejsce do codziennej żmudnej pracy. Czasami w codziennym rytmie przypominającym biuro. Bartek Kokosiński pracuje od 8 do 17. Inni nieregularnie, ale w dużych dawkach. Krzysztof Franaszek, który wykłada też na uczelni, nie może pozwolić sobie na systematyczną pracę, ale potrafi przyjechać do pracowni o drugiej w nocy i siedzieć w niej do oporu.
A co z feng shui – gdzie czułaś się najlepiej?
Chyba najbardziej urzekła mnie pracowania Alicji Bielawskiej na Muranowie. Ostatnie piętra budynków z lat 50. były zaprojektowane na pracownie – są duże, puste, mają naturalne światło i własne historie. W tym konkretnym miejscu w latach 60. pracowała rzeźbiarka Ludmiła Stehnova. Później Teresa Starzec, malarka i mama Alicji, a teraz Bielawska.
To artystka z niesamowitym wyczuciem koloru, który przewija się w jej tkaninach i ceramice, albo meblach, które często uratowała ze śmietnika i odnowiła. To miejsce bez laptopa, bo Ala ma zasadę, że na e-maile odpowiada w domu. Pracownia jest dla niej miejscem głębokiej, twórczej koncentracji.
To przykład świątyni, ale odwiedzasz też brudne warsztaty. Krzysztof M. Bednarski, który od dekad tworzy w piwnicach kamienicy na Starej Ochocie, prowadził wojny z sąsiadami skarżącymi się na hałasy i dym.
To rzeźbiarz, który wychodzi z mieszkania, schodzi dwa piętra i ma do dyspozycji dwie przestrzenie. Pierwszą nazywa „pracownią czystą”. To jego archiwum, magazyn i ekspozycja, tuż przy ruchliwej ulicy, w podziemiach, przetrzymuje tam może kilkaset ogromnych metalowych rzeźb. Żeby je transportować, zrobił specjalną platformę hydrauliczną. Druga pracownia – „brudna” – to miejsce przeznaczone do pracy, tu powstają rysunki, modele, jest więcej chaosu. Oczywiście Bednarski ma też trzecią pracownię w Rzymie, a wiele dzieł ze względów technicznych powstaje też poza jego pracowniami, np. w warsztatach, w których pracują podwykonawcy rzeźbiarza.
Miejsca, które odwiedzasz, są zaszyte w miejskiej tkance. Wiedzą o nich nieliczni. Skąd ta aura tajemnicy. Czy chodzi o to, że artyści wymagają ciszy i samotności, czy może świat sztuki nie chce pokazywać się od kuchni?
A może chodzi też o bezpieczeństwo? W tych pracowniach znajdują się bardzo cenne prace. Czasami lwia część dorobku artysty. O tym, jak to jest z dnia na dzień go stracić, opowiedział mi Ivo Nikić.
W 2013 r. spalił się budynek przy Targowej, a w nim 250-metrowa pracownia współdzielona, m.in. z Karolem Radziszewskim, Mikołajem Grospierreʼem czy Olgą Mokrzycką. Nikić przygotowywał się właśnie do dużej wystawy w CSW, nagle został z niczym. Na początku wpadł w emocjonalny dół, ale udało mu się zmienić perspektywę i otworzyć nowy rozdział już tylko indywidualnej pracy, poza grupą Szu Szu, którą od studiów współtworzył z przyjaciółmi. W jego przypadku nowa pracownia oznaczała nowy sposób funkcjonowania.
To zabawne, że pracownie pokazała ci nawet Aleksandra Waliszewska, która ogłosiła, że ma dosyć mówienia o sobie i przestała udzielać wywiadów.
Dlatego tekst musiałam napisać sama. Kilka lat temu razem z fotografem Maxem Zielińskim Waliszewska zaprosiła mnie na zwiedzanie i pozwoliła robić zdjęcia w pracowni wszystkiemu, co nas zainteresowało. To był jej hołd złożony wyjątkowemu miejscu. Wcześniej pracowała tu babcia Waliszewskiej, rzeźbiarka Anna Dębska, z którą malarka była bardzo związana i mieszkała od dziecka. Po śmierci babci miasto chciało zabrać artystce tę przestrzeń, ale dzięki wsparciu ludzi kultury udało się je zachować.
A pracownia idealna to?
Marzę o wybraniu się do pracowni Moniki Sosnowskiej, której pracownia została zaprojektowana przez pracownię Architecture Club. Wydaje się być wymarzonym miejscem pracy z przeszkloną ścianą okien. Takich miejsc pracy artystów w Polsce praktycznie nie ma.
Ale planuję rozszerzać mój projekt na inne miasta, a jednocześnie skupić się na pracowniach historycznych, czyli takich, którymi opiekują się fundacje i rodziny nieżyjących już artystów.
To miejsca, które czekają na przypomnienie, udokumentowanie i opisanie ich historii. Na szczęście w Warszawie wiele z nich jest pod opieką Stołecznego Konserwatora Zabytków, dzięki czemu zostaną uratowane od zapomnienia.
Więcej pracowni można odwiedzić na stronie MiejsceArtysty.com.
6/19„Miejsce artysty”: Zaglądamy do pracowni
Pracownia Hanny Rechowicz (Fot. Bartek Wieczorek)