Walka kobiet trwa
Nie jesteśmy bezsilne. Kiedy wydawałoby się, że nie nic nie możemy, dzięki tym nietypowym protestom, udało nam się zbudować poczucie wspólnoty – mówi Maja Ostaszewska, która wywiesiła w oknie swojego domu plakaty wyrażające sprzeciw wobec zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej.
Na ostatnią Manifę przyniosła zabawne plakaty – „Count Orgasms Not Calories” i „Pussies Against The Patriarchy”, które wykonała ze swoim chłopakiem. Dzięki temu stała się gwiazdą protestów w mediów społecznościowych. Teraz na swoim balkonie w Śródmieściu zawiesiła neutralne hasło: „Prochoice”. – Jest krótkie i wymowne. Mam nadzieję, że w tej formie trafi do wszystkich, a mieszkam w dość wyjątkowym budynku – dawnym kwaterunku wojskowym. Tuż obok jest gmach Ministerstwa Obrony Narodowej, obok wywiad wojskowy. Moi sąsiedzi są dość powściągliwi i patrzą na wszystko zza firanek – mówi Joanna Jezierska. – Ale ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że tak to ma sens. Ten transparent to obowiązek. Wraża moje poglądy i troskę o losy całego społeczeństwa.
– Wywieszenie transparentu w oknie własnego domu czy samochodu to specyficzne doświadczenie — mówi Maja Ostaszewska, która wzięła udział w zrzutce na wydruki i wykorzystała plakaty rozdawane w instytucjach kultury. – Ze strefy przestrzeni publicznej, jaką jest udział w manifestacji na ulicach, przenosimy protest w przestrzeń prywatną. Nie wiemy, jak zareagują nasi sąsiedzi. We wtorek okleiłam plakatami swoje auto i pojechałam na proces wokół ronda Dmowskiego, a później na zakupy i zostawiłam samochód zaparkowany na ulicy. Przeszła mi przez głowę myśl, że ktoś może rozbić mi szybę. Nic takiego się nie stało, ale liczyłam się z ryzykiem i podjęłam je świadomie, bo protest obywatelski ma dla mnie szczególną wartość – to prawo do wyrażania swojego indywidualnego sprzeciwu.
Choć z jej okna w starej kamienicy na Mokotowie nie widać było innych plakatów i parasolek na balkonach zdecydowała się zawiesić dwa wydruki. – Dopiero internet pokazał mi, że tych gestów było dużo – całe balkony i podwórka w plakatach. Coś wspaniałego – przyznaje. – Jestem przekonana, że nasze działania mają głęboki sens i to w dwóch wymiarach. Po pierwsze, sprawczym. Media społecznościowe, które huczą protestem od kilku dni, mają ogromną siłę rażenia. Docieramy do setek tysięcy odbiorców. Listy docierają do posłów. Drugi wymiar jest bardziej symboliczny. Daje siłę, nadzieję, poczucie solidarności, odwagę w wyrażaniu tego, co dla nas ważne.
Anna Hernik, mama dwóch dorastających córek, od kilku dni z okna swojego domu na Żoliborzu obserwuje furgonetkę z antyaborcyjnymi plakatami i głośnym komunikatem. – Póki w Polsce istnieje demokracja, chcę powiedzieć głośno, że nie zgadzam się na przepychanie w nocy, kolanem takiego projektu. Od niego będzie wkrótce zależało życie moich córek. Ta rzeczywistość jest realna, dlatego moje dzieci wiedzą, czym jest gwałt i czym jest aborcja. Rozmawiam z nimi, bo mam pewność, że ta wiedza w sytuacji zagrożenia pozwoli im się obronić. Poza tym mówimy tu o jakiś skrawkach wolności, które nam zostały w formie tzw. kompromisu, zatwierdzonego 25 lat temu – mówi Hernik.
W Ostaszewskiej też nie ma zgody na odebranie kobietom podstawowych praw. – Kiedy wydawałoby się, że nie nic nie możemy, dzięki tym nietypowym protestom, udało nam się zbudować poczucie wspólnoty. Nie jesteśmy bezsilne. Ta opresyjna władza, która wtrąca się w nasze prywatne życia, nie daje nam podstawowego prawa do opieki zdrowotnej i prawnej, do samostanowienia o sobie. Za to narzuca nam konserwatywny, czy wręcz fundamentalistyczny światopogląd. Symboliczne jest dla mnie również to, że przed czytaniem projektu o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, penalizacji edukacji seksualnej, niezbędnej przecież w świadomym rozwoju człowieka, będzie czytany inny projekt, który miałby przywrócić zgodę na udział dzieci w polowaniach. Mimo że specjaliści zgodnie twierdzą, jak bardzo jest to szkodliwe i groźne w skutkach. Wszystkie te projekty są po prostu złe, przemocowe. Uderzają w godność i wolność człowieka, a my nie możemy się na to potulnie godzić.