Jestem przekonany, że Jezus się świetnie ubierał. Wiadomo, że po ukrzyżowaniu żołnierze rzucali losy o Jego szaty. Nie ma się co dziwić. Miał na sobie tunikę, nie szytą, lecz tkaną od góry do dołu. Dość luksusowy towar w tamtych czasach. Coś jak od Versacego – mówi Zbigniew Czendlik, polski ksiądz z Dębowca pod Cieszynem, który został czeskim duchownym-celebrytą. Niedawno w Polsce ukazał się wywiad rzeka z Czendlikiem, zatytułowany „Bóg nie jest automatem do kawy”.
Zanim zaczniemy rozmawiać o modzie, to może uściślijmy, czym ona dla ciebie jest. Wydaje się, że ksiądz powinien pogardzać tym tematem jako terenem działania grzechu próżności. Ty przyznajesz jednak, że modę lubisz i szybciej wymienisz nazwiska znanych modelek niż zacytujesz fragmenty Biblii, bo do tego jakoś nie masz pamięci.
Dla mnie najważniejsze jest ubieranie się. Nie moda w znaczeniu trendów na sezon, naśladowania bogatszych, sławniejszych, kupowania kolejnych niepotrzebnych rzeczy. Ubieranie się – to, co każdy z nas codziennie wybiera sięgając do szafy – fascynuje mnie. Kto wie, może gdybym nie został księdzem, byłbym osobistym stylistą? To, że jestem duchownym nie oznacza, że strój nie ma dla mnie znaczenia. Wręcz przeciwnie – widzę jego znaczenie nie tylko na poziomie materialnym, ale także metafizycznym.
To znaczy?
Jako człowiek wierzący, uważam, że mam duszę. Domem dla niej jest ciało – trzeba więc dbać o ten dom, pielęgnować go, żeby dusza miała się dobrze. Domem dla ciała z kolei jest ubranie – o nie także trzeba się troszczyć i dbać, żeby ciało i dusza na tym nie cierpiały. Śmieję się, że może to alibi dla moich nietypowych dla księdza zainteresowań, ale często mówię, że chcę dobrze wyglądać, żeby moja dusza dobrze wyglądała. Poza tym – reprezentuję szefa, tego na górze, więc nie mogę się odziewać byle jak.
Na lekcjach religii uczy się jednak dzieci, żeby się nie przejmowały swoją zewnętrzną powłoką – bo czym jest sezon w modzie wobec wieczności?
Dobrze, że zapomniałem już wszystko, co słyszałem na religii. Uważam, że w szukaniu piękna – w sobie, w przedmiotach, w otoczeniu – nie ma niczego grzesznego czy marnego. To jest część zachwytu nad światem, który Bóg nam ofiarował. Dlaczego mamy go odrzucać i mówić: Boże, ja tych przyjemności nie chcę, zabierz te prezenty! Czasem przecież mają na nas wpływ – w przenośni i dosłownie, zbawienny.
Po ubraniu też często poznamy, jaki dany człowiek jest – i nie chodzi mi o to, czy modny, czy bez gustu. Zobaczymy, jaki ma charakter, stosunek do świata.
Nie jest to częsty pogląd.
Ale to mój pogląd. Wytłumaczę ci. Zobacz – pary zakochanych przez ślubem o siebie zabiegają, chcą być dla siebie atrakcyjni. Po ślubie zaczynają się zaniedbywać, już im się nie chce starać, żeby każdy dzień był wyjątkowy, popadają w monotonię, także odzieżową – oddalają się od siebie, od cieszenia się chwilą.
Kiedy jesteśmy blisko, to powierzchowność nie powinna być istotna.
Nie chodzi mi o imponowanie sobie nawzajem. Chodzi mi o to stosunek do życia. Naprawdę ważne jest nie to ubranie, w którym wychodzimy do towarzystwa, ale to w jakiej pidżamie zasypiamy. Chodzi o to, żeby się o siebie troszczyć nawet gdy nikt nie patrzy – bo od troski i miłości do siebie zaczyna się miłość do innych ludzi. Ubranie pomaga dzień święty świecić, święcić siebie samego. I to się liczy już od, za przeproszeniem, gaci.
Rozmawiałem kiedyś z mężczyzną, który opowiedział mi, że do trumny ubrał swoją żonę w najlepszą francuską bieliznę. Wcześniej nie chciała jej nosić, argumentując, że czeka z nią na specjalną okazję. Nie zdążyła jej założyć. Śpieszmy się nosić nasze piękne stroje, żeby nas przypadkiem nie przeżyły. W życiu trzeba się cieszyć, tym co mamy, być dla siebie najlepszymi wersjami siebie, nie czekając na okazje.
Czy jednak codzienne rozmyślanie o ubraniach nie świadczy, wedle obiegowych poglądów, o głupocie?
Tak, to obiegowy pogląd – jednak ja staram się go zmieniać. Moim zdaniem myślenie o stroju to przejaw szacunku do ludzi i sytuacji, w jakich bierzesz udział – czyli świadczy o świadomości społecznego kontekstu, o uważności. W Ewangelii jest passus o królewskim ślubie, na który przyszedł nieodpowiednio ubrany gość i został wyproszony, żeby swoim brakiem poszanowania dla gospodarzy nie zepsuć im atmosfery przyjęcia. I w tym fragmencie nie chodzi o to, żeby Bóg zachęca nas, żebyśmy byli modni. Zachęca nas, żebyśmy bliźnim okazywali szacunek na wszelkie sposoby, także przez ubranie.
Ubrania to manifest – może on kogoś ucieszyć, podnieść na duchu, ale też obrazić. Tak zwany dress code został wymyślony po to, żeby ludzie w określonych sytuacjach nikogo nie urazili swoim wyglądem, żeby był on jak dobre słowo.
Dla mnie zawsze ważne są odpowiednie buty – mam ich całą szufladę, zegarki – to moim zdaniem taka biżuteria dla mężczyzn, oraz skarpetki. Noszę kolorowe, we wzory. Jeśli ludzie uznają, że moje poczucie humoru nie przypada im do gustu, to może chociaż uśmiechną się patrząc na moje kostki. Chrześcijanin to człowiek szczęśliwy, dlaczego więc ma wyglądać jak zdjęty z krzyża? Dlaczego się bać wesołości?
A jak wyglądają twoi parafianie w czeskiej Lanskrounie?
Czesi nie przywiązują wagi do strojów. Dzisiaj i tak są już odważniejsi niż dwadzieścia pięć lat temu, kiedy obejmowałem parafię i pierwszy raz przyjechałem naszą południową granicę. Wtedy ludzie byli w kolorze fasad bloków i tynku. Szare domy, szare ubrania, szare twarze. Teraz jest więcej barwy i radości w obejściu. To jak z tym ćwiczeniem – kiedy się uśmiechasz, czujesz, że mimowolnie robisz się szczęśliwszy. Kiedy ubierasz się ciekawiej formalnie, jaśniej – zaklinasz rzeczywistość i siebie, żeby była pogodniejsza.
Głęboko wierzę, że moda może być terapeutyczna. Nawet jeśli to dzieje się przez banalne kupienie sobie czegoś ładnego. Zadaję to zresztą często jako pokutę – w ramach pocieszenia strapionego delikwenta, trochę z przymrużeniem oka. Nie muszę dawać żadnej kary, człowiek ma sumienie i tak zostaje z tym grzechem. Lepiej mu trochę ulżyć.
Kiedyś kościół był miejscem, do którego trzeba było się wystroić. Msza była okazją do istnego pokazu mody.
Mój dziadek mówił, że ma tylko dwa ładne ubrania – jedno do fotografii, a drugie do kościoła. Dzisiaj jednak stać nas, żeby wyglądać niedzielnie, kiedy tylko chcemy. Ale rzeczywiście ludzie do kościoła wciąż ubierają się z pietyzmem. Chciałbym, żeby to przetrwało. Nie przeszkadza mi nawet popisywanie się dostatnim strojem. Jeśli ci się dobrze powodzi, podziel się tym, nie wstydź się – skoro mówimy do siebie bracie i siostro, to cieszymy się, że się komuś udało, że stać go na ładne ubranie.
Jest cienka granica między cieszeniem oka innych a popisywaniem się, żeby mi zazdrościli.
Najważniejszy jest autorytet. Jeśli ktoś ma charyzmę, to nawet jeśli wyjdzie w zeszmaconej koszuli – i tak wszyscy będą mu się kłaniać. A jeśli ktoś nie cieszy się uznaniem, to nawet najpiękniejszy garnitur mu nie pomoże. Budowanie garderoby trzeba zacząć od duszy. Żeby strój działał, musimy być czymś więcej niż tylko wieszakiem. Musimy mieć osobowość. Ubranie nie może być większe niż my, przesłaniać nas, przebierać. Powinno oddawać to, kim jesteśmy, co jest najgłębszą o nas prawdą. I to nazywam stylem.
Księża, zakładając sutannę, od razu dostają w pakiecie autorytet. Ich ubranie pokazuje: trzeba się mnie słuchać.
Ja nie znoszę uniformów, sutanna jako uniform to dla mnie strój totalitarny. Nawet koloratki nie noszę.
Ale kościół jest tak wymyślony, że sutanna jest rozpowszechniona.
W Czechach i biskupa pani spotka w roboczym ubraniu, a kardynała w białej koszuli. Tutaj nikt się nie gorszy brakiem sutanny, bo została ona wyśmiana przez kulturę popularną, od „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Haska poczynając. Ksiądz w Czechach to w ogóle postać komiczna, groteskowa. Ksiądz w Polsce to od razu pan i władca. W Czechach się z ciebie śmieją, w Polsce ci się kłaniają. Lubię pracować w Czechach, bo nie ma tu łatwizny.
Autorytet buduję sam. Ludzie czasem zapomną co powiedzieliśmy, ale nie zapomną, jak się z nami czuli. A atmosferę wytwarza się także strojem. Jestem przekonany, że także Jezus się świetnie ubierał. Wiadomo, że po ukrzyżowaniu żołnierze rzucali losy o Jego szaty. Nie ma się co dziwić. Miał na sobie tunikę, nie szytą, lecz tkaną od góry do dołu. Dość luksusowy towar w tamtych czasach. Coś jak od Versacego. Nie mogły więc być byle jakie. Lubię wyobrażać sobie, że Jezus znał się na jakości. Wystarczy prześledzić jego wrażliwość w Biblii – lubił małe ludzkie przyjemności, celebrację chwili. Dlaczego miałby nie lubić mody?
Estetyka kościelna w modzie jest ostatnio popularna. W Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku trwa wystawa „Heveanly Bodies: Fashion and the catholic imagination”
Śledziłem relacje z wernisażu tej wystawy. Szczególnie podobała mi się kreacja Rihanny, stylizowana na papieski ornat. Nie uważam, żeby Kościół miał monopol na symbole religijne. Krzyż to dzisiaj część popkultury. Nie mamy go zarejestrowanego. Przynajmniej ludzie dzięki celebrytom sobie przypominają, że krzyż jeszcze istnieje. Dla mnie za tym coś jest, dla kogoś innego nie. To jak z fotografią kogoś bliskiego.
Kościół też jest modą zafascynowany.
Zauważ, że święci są zazwyczaj na obrazach przedstawiani atrakcyjnie. Nie chcesz, żeby święty był brzydki, idealizujesz go, żeby wyraziściej do ciebie przemawiał jako żywot. Odruchowo kojarzymy piękno z dobrocią. Wiara może być seksi. Moja książka zresztą przez chwilę miała nosić taki właśnie tytuł.
Przypomina mi się scena z „Młodego papieża”, gdzie Jude Law jako tytułowy hierarcha ubiera się w ornat przy wtórze kawałka „I’m sexy and I know it”
Szaty mają wyrażać majestat boski, muszą więc być jak najpiękniejsze. Dosłownie i w przenośni – boskie. Ksiądz, czyli „model” dla tego majestatu, ma także być jak najpiękniejszy, najbardziej dostojny. Jest gwiazdą.
To oczywiście bywa świetnym popisem ludzkiej pychy i braku gustu. Ile to się kiczu religijnego wytworzyło! A ja bym chciał, żeby kościoły były dobrze zaprojektowane, droga krzyżowa opracowana z namysłem artystycznym, kielich do mszy z półki wysokiego dizajnu. Wolę minimalizm od przeładowania, bogactwa bez namysłu. Czy minimalizm nie może oddawać majestatu?
Moda, estetyka, powinna zarówno ludziom, jak i sławieniu Boga pomagać, a nie szkodzić. W szkołach powinno się uczyć estetyki, rozumienia formy przedmiotu. W internecie się tego nie dowiemy – tam są tylko informacje, ale nie wiedza. Wierzę, że niedługo, tak ja są teraz popularne programy telewizyjne o jedzeniu, będą też takie o modzie, dobrym wychowaniu, elegancji.
Przyznajesz w książce, że jesteś pedantem. Jak to się przekłada na strój?
Nie jestem pedantem w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo nie ma dla mnie znaczenia, gdzie co leży – najważniejsza zaś jest czystość. Najpierw należy być czystym na duszy, potem czystym na ciele i dopiero dobrze ubranym – na przykład w białą koszulę.
Może to przyzwyczajenie zostało ci z dzieciństwa? Kiedy zostałeś ministrantem, usłyszałeś od ówczesnego dębowieckiego proboszcza Franciszka Sedlaczka, że ministrant musi być przede wszystkim czysty.
Kto nie był uczesany, kto nie umysł zębów albo miał brudne buty – nie mógł pomagać przy mszy. Wytrzymałem z tym księdzem najdłużej ze wszystkich chłopców, więc byłem nieźle wytresowany. Ale też przekonywała mnie jego nauka – dlaczego wierni mają słuchać kogoś, kto nie szanuje ich na tyle, żeby mu nie śmierdziało z buzi, nie straszyło błotem z butów i nie odstręczało skołtunionymi włosami?
Piszesz, że ludzie widzą w tobie liberalnego luzaka, postmodernistycznego pop-księdza, podczas gdy jesteś tradycjonalistą.
Fascynuje mnie czas międzywojnia, ówczesne życie towarzyskie, kocham starą dobrą Anglię, mam sentyment do tamtych kawiarni, alkoholi, tamtego sznytu, do swingu. Lubię, jak facet wygląda męsko, a kobieta kobieco i umieją tym grać. To mógłby być dla nas przykład – wtedy ludzie z upodobaniem używali mody jako narzędzia – sztuki, komunikacji, kreacji. Moda była poważaną dziedziną życia.
Poprzez modę można komunikować problemy społeczne – jak choćby zrobił magazyn dla kobiet, który kilku znanych Czechów namówił do założenia szpilek. Ciebie również.
Ach, były prześliczne, czerwone! Chodziło o problem dyskryminacji kobiet. Panowie, na przykład, dostają w Czechach wynagrodzenie mniej więcej o jedną czwartą wyższe niż panie. Na takim samym stanowisku! To naprawdę nie jest fair.
Muszę przyznać, że miałem problem, by ustać na tych obcasach, żeby zdążyli mi pstryknąć zdjęcie. Dotarło do mnie, że pod wieloma względami jest wam po prostu trudniej. Od tamtej pory oglądam się za każdą kobietą w szpilkach z szacunkiem. Po czesku szpilki to „lodiczki”, czyli po polsku: łódeczki. W tym projekcie chodziło o to, żeby wczuć się w sytuacje kobiet – dosłownie, wejść w czyjeś buty, przepłynąć tymi łódeczkami z naszego męskiego świata na drugi brzeg, na kobiecy brzeg.
A jak się w ciebie wczuć? W książce można przeczytać, że kiedyś jeden z twoich ministrantów chciał mieć taką fryzurę, jak ty. A ubrać się na Czendlika?
W dzieciństwie musiałem nosić to, co uprzednio nosiło moje rodzeństwo. Bardzo tego nie lubiłem. Chyba dlatego jako dorosły tak lubię ubraniem podkreślać swoją jednostkowość. Więc gdybym ktoś chciałby ubrać się tak jak ja, powiedziałbym mu po prostu: włóż to, co ci się podoba.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.