Nauką interesowała się, odkąd pamięta. – Zawsze ciekawiło mnie, jak funkcjonują kosmos, przyroda czy poszczególne maszyny. Kiedy chodziłam do przedszkola, bardzo lubiłam samochodziki. To była moja pierwsza wielka pasja. Mam nawet zdjęcia z dzieciństwa, na których trzymam śrubokręt. Ale niestety, nie było to coś akceptowalnego dla innych chłopców, którzy nie chcieli bawić się samochodzikami razem ze mną – mówi Julia Stankiewicz, Polka, która stała się częścią ekipy NASA, a w 2024 roku dołączyła do Europejskiej Agencji Kosmicznej. – A miałam naprawdę fajne zabawki, z rurami wydechowymi i innymi gadżetami! – śmieje się.
Gdy nauczycielka zasugerowała jej, że powinna bawić się lalkami, odstawiła samochodziki. Skupiła się na działalności artystycznej. Rodzice zapisali ją do szkoły muzycznej. W przerwach od czytania nut zgłębiała kolejne języki obce. Zainteresowała się też astronomią. Wydawało jej się jednak, że są pewne obszary, w których dziewczynki radzą sobie gorzej niż chłopcy. – Dorastałam w przeświadczeniu, że jeśli nie widzę kobiet, które coś naprawiają, to znaczy, że to musi być za trudne lub po prostu nie jest stworzone dla nich – wspomina.
Kto powiedział, że nauki ścisłe nie są dla dziewczyn?
Przyznaje, że jako nastolatka nie miała w swoim otoczeniu kobiety, która byłaby dla niej wzorem do naśladowania. – Była Maria Skłodowska-Curie, ale to zdezaktualizowany przykłady. Brakowało kogoś ze współczesności – opowiada. W szkole zdarzało jej się spotykać bardzo wspierających nauczycieli, którzy nie dzielili pasji i przedmiotów na chłopięce i dziewczęce. – Ale byli też tacy, którzy wzmacniali we mnie przeświadczenie, że matematyka, fizyka i chemia nie są dla mnie – zaznacza.
Wspierająca była matematyczka, która zachęciła ją do udziału w konkursie matematycznym. Zaszła w nim wysoko. Sukces uświadomił jej, że podział na męskie i żeńskie to w nauce nic innego jak konstrukt społeczny. I że może iść w takim kierunku, w jakim chce. – Zrozumiałam, jak wielki wpływ ma na nas środowisko. Czasami zależy od niego, czy odniesie się sukces w jakiejś dziedzinie, bo jeżeli nie otrzymujemy wsparcia od żadnej ze stron, bardzo trudno jest znaleźć wiarę w samego siebie – mówi.
– W konkursie zakwalifikowałam się do etapu wojewódzkiego. Już wtedy pojawiła się we mnie myśl, że chciałabym robić coś związanego z kosmosem, który bardzo mnie interesował – dodaje.
Wszystko szło dobrze aż do matury. Okazało się, że maturalne wyniki Julii z matematyki i fizyki nie były zbyt wysokie. W tamtym czasie miała mocno napięty grafik, bo ciągle kontynuowała w szkole muzycznej naukę gry na fortepianie. Od poniedziałku do piątku zaczynała zajęcia o 7.30, a kończyła je o 20.
– Do pracy domowej mogłam przysiąść dopiero o 21. A kolejnego dnia znowu trzeba było wstać o 6. To mnie wykończyło fizycznie. Już miesiąc przed maturą czułam, że nie mam siły, żeby się uczyć, choć rodzice bardzo mnie wspierali – zawozili, przywozili, przygotowywali posiłki. Tylko dzięki temu mogłam pogodzić wszystko czasowo – wspomina.
Julia projektuje silniki samolotowe i testuje silniki do satelity
Stanęła przed wyborem: pójść na studia w Polsce – w Gdańsku dostała się na mechanikę i budowę maszyn – albo zrobić sobie gap year i spróbować zrealizować marzenie o studiowaniu za granicą za rok. Zdecydowała się poczekać. Na wakacje pojechała do Berlina, gdzie dorabiała jako ogrodnik. Po powrocie do ojczyzny zapisała się na korepetycje, rozwiązywała matury z ubiegłych lat. Była pilna, ale punktów z matury nie wystarczyło jej, żeby dostać się na upragniony kierunek w Londynie. – Dałam sobie tydzień na płacz i tęsknotę za tym, czego nigdy nie będę miała, a potem starałam się skupić na tym, że wkrótce lecę do Manchesteru, gdzie zaakceptowano moją kandydaturę na studia – tłumaczy.
Już po pierwszym semestrze zajęła trzecie miejsce w rankingu najlepszych studentów na jej kierunku. Zaangażowała się w działalność kół naukowych. W ramach jednego z nich zbudowała z zespołem CanSat, czyli małą satelitę wielkości puszki, która wykonuje pomiary. Można włożyć ją do rakiety. Między drugim a trzecim rokiem studiów znów zrobiła sobie przerwę. Zaaplikowała o roczną pracę w Rolls-Roysie. Dostała się. Zajmowała się projektowaniem silników samolotowych. – To był czas, który dał mi przedsmak tego, jak wygląda praca inżyniera. Utwierdziłam się wtedy w przekonaniu, że chcę iść w kierunku eksploracji kosmosu – mówi.
Na magisterkę poszła na Technische Universität München. Po półtora roku w Niemczech uznała, że zna już niemiecki na tyle dobrze, że pora nauczyć się nowego języka. Zaaplikowała na Erasmusa. Dostała odpowiedzieć, że w ramach jej kierunku nie można wyjechać do Paryża, na którym jej zależało. – Napisałam maila, w którym wyjaśniłam, że jestem bardzo zainteresowana tamtejszą uczelnią, i zapytałam, czy jeżeli nie zgłosi się nikt inny, mogłabym aplikować na to miejsce. Udało się. W trakcie pobytu w Paryżu przez pół roku testowałam silniki do satelity, a przez kolejne pół studiowałam przedmioty związane z robotyką na Sorbonie na inżynierii biomedycznej – opowiada.
Jak sfinansować staż w NASA
Kiedy dowiedziała się, że możliwy jest staż w NASA, postanowiła spróbować o niego powalczyć. Nie udawało się przez trzy lata z rzędu. Zaczęła więc kontaktować się z pracownikami agencji na własną rękę. – Pytałam, czy mogłabym pomóc im w projekcie. Część z nich odpowiedziała, że nie ma takiej możliwości, bo nie mam amerykańskiego obywatelstwa. Na odpowiedź od mojego późniejszego menedżera czekałam półtora miesiąca. Podczas rozmowy powiedział, że ma mi coś do zaoferowania – wspomina.
Chodziło o program NASA JPL, który wymaga dofinansowania zewnętrznego. Po zaproszeniu do NASA przez mentora trzeba zebrać odpowiednie fundusze. Wtedy można dołączyć do zespołu na rok, z możliwością przedłużenia. Skontaktowała się z ponad 70 organizacjami i osobami. – Dzwoniłam i pytałam, nawet jeśli nie spełniałam wszystkich warunków. Nie kwalifikowałam się na przykład do otrzymania stypendium Rafała Brzoski, ponieważ może ono być wypłacane osobom do 25. roku życia, a ponadto nie zgrywało się terminowo z moim wyjazdem. Ale wysłałam maila i przedstawiciele fundacji porozmawiali ze mną, a potem stali się moim największym wsparciem finansowym. Współpracowałam także z Fundacją Rozwoju Talentów i Fundacją im. Anny Pasek. Te trzy polskie instytucje mnie wspierają. Poza tym otrzymywałam jeszcze dwa niemieckie stypendia od tamtejszego ministerstwa rozwoju: PROMOS za pośrednictwem mojej uczelni oraz grant od Absolwentów i Przyjaciół TUM. Dzięki połączeniu sił tych wszystkich fundatorów byłam w stanie dołączyć do NASA – cieszy się.
W NASA zaskoczyło ją, że jest tam tak wiele indywidualnej pracy. – Zdarzało mi się przez trzy tygodnie pracować bez żadnej konsultacji. Zajmowałam się kartografią i wizualizacjami, a moją największą pasją stało się budowanie – opowiada. Jedna z osób, z którymi rozmawiała, zaproponowała, że mogłaby zaprojektować platformę wiertniczą, a później ją zbudować. – I to było kolejne fantastyczne wyzwanie – mówi. – Dzięki niej naukowcy w Jet Propulsion Laboratory mogą wiercić teraz w analogowych skałach marsjańskich [będących częścią tzw. misji analogowych, czyli odbywających się na Ziemi symulacji testujących różne aspekty sprzętu potrzebnego do eksploracji kosmosu – przyp. red.] i zbierać próbki, które pomogą im lepiej zrozumieć, jak będą wyglądały prawdziwe próbki Marsa, które powrócą na Ziemię w ciągu najbliższych 15–20 lat – cieszy się.
Kobiety na rakiety
Czy sama wierzy w życie pozaziemskie? – Tak, ale mówię to subiektywnie. Możesz pójść do amerykańskiego parku narodowego lub bezludnego, dzikiego miejsca w Polsce, spojrzeć w niebo i dostrzec ogrom gwiazd i galaktyk. Według mnie prawdopodobieństwo, że istnieje na nich życie, jest bardzo wysokie. I nie mam na myśli ufoludków, ale chociażby mikroby. Wspaniale jest żyć w czasach, w których technologia jest rozwinięta na tyle, że jesteśmy w stanie tego życia poszukiwać – deklaruje.
Pytam ją, czy powszechne wyobrażenia o zmaskulinizowanym zespole pracowników NASA są prawdziwe. – Centrum Jet Propulsion Laboratory jest bardzo zróżnicowane pod względem płci, orientacji seksualnej i pochodzenia etnicznego osób, które w nim pracują. Zrozumiano tam, że różnorodność jest dużym atutem – odpowiada.
Ma nadzieję, że w związku z tym w przyszłości jej przykład posłuży innym. – Żeby odbyć staż w NASA, nie trzeba być nawet doktorantem. Taką możliwość mają również Polacy i mam nadzieję, że skorzysta z niej więcej osób. Swoimi dokonaniami chciałabym otworzyć ustrukturyzowaną drogę do wysyłania polskich studentów do miejsc takich jak NASA – mówi.
Zdobyte w Stanach doświadczenie Julia wykorzystuje w Europejskiej Agencji Kosmicznej, gdzie od września 2024 roku jest uczestniczką programu Polish National Trainee Program finansowanego przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Złożyło się idealnie – to była pierwsza edycja programu, a ona miała wysokie kwalifikacje. Rozmowa kwalifikacyjna poszła jej na tyle dobrze, że dostała się do preferowanego zespołu. – Pracuję nad Lunar Gateway – stacją kosmiczną dla astronautów, która będzie okrążać Księżyc. Z niej astronauci będą latali na powierzchnię Księżyca. Zawsze chciałam przyczyniać się do eksploracji kosmosu przez człowieka i jestem niesamowicie szczęśliwa, że mogę to robić w ramach mojej pierwszej pracy! – cieszy się.
Wcześniej nie zakładała, że powróci do Europy. – Podczas pierwszych miesięcy w NASA myślałam, że zostanę w Stanach po studiach, ale niepewna sytuacja na rynku kosmicznym spowodowała, że zaczęłam dostosowywać swoje plany – wspomina. Po kilku miesiącach pracy w Europejskiej Agencji Kosmicznej nie ma wątpliwości, że udział w tym programie to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły jej się przydarzyć. – Po raz kolejny przekonałam się, że owszem, świetnie jest mieć pomysł na siebie, ale trzeba być zawsze otwartym na nowe możliwości i zmiany. Nie możemy zmienić kierunku wiatru, ale możemy dostosować żagle. Mnie zawiało do szóstego już kraju, na wybrzeże Holandii – mówi. I nie ma wątpliwości, że tutaj czeka ją kolejna fascynująca przygoda.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.