Dla teatru i opery ważne jest przenikanie się pokoleń
Na czym polega współczesna opera i jaki jest współczesny widz? Czy warto ryzykować, by dawać szansę młodym, niedoświadczonym reżyserom? Jak przekonać do opery następne pokolenia? Moniuszko jako prekursor współczesnej myśli społecznej? Jak menedżerka odnajduje się w świecie operowym zdominowanym przez mężczyzn? Rozmawiamy z Renatą Borowską-Juszczyńską, dyrektorką Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu.
Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu może się poszczycić doskonałą, wypracowaną przez ponad 100 lat pozycją wśród europejskich teatrów operowych. Wyróżnia się tym, że potrafi łączyć tę pozycję z odważnym patrzeniem w przyszłość. Jak udało się zgrać te dwa tak różne aspekty?
Wszystko dzięki odwadze, która pozwala nam szukać nowych dróg ekspresji teatralnej także w operze. Opera to taka materia, gdzie baza muzyczna właściwie jest niezmienna. Czyli jeżeli mówimy o niezmiennej tradycji, w przypadku opery wiąże się ona głównie z muzyką.
Natomiast opera jest także teatrem. I właściwie jeżeli przyjmiemy to jako fakt, to nie ma takiej możliwości, by teatr operowy, który powstaje tu i teraz, nie był teatrem współczesnym. Ponieważ współcześni są realizatorzy, którzy interpretują całe dzieło – adaptują klasykę w określony sposób. Podobnie dzieje się zresztą w teatrze dramatycznym. Współczesny jest również widz.
Współczesny, czyli jaki?
Spektakle, które powstają tu i teraz, nie powstają dla widza, który zasiadał na fotelach teatrów operowych 200 czy nawet 100 lat temu, lecz dla widza żyjącego współcześnie, w dzisiejszych czasach. Takiego, który posługuje się określonym językiem, ogląda współczesne filmy i czyta współczesne książki, którego percepcja zbudowana jest na bazie teraźniejszych doświadczeń i drogi, którą przeszedł. Jesteśmy teatrem repertuarowym, więc powinniśmy oferować wiele różnych tytułów – zarówno operowych, jak i baletowych. Ważna jest też różnorodność interpretacji, inscenizacji reprezentujących odmienne artystyczne języki teatru.
Jednym z przejawów współczesnego podejścia jest współpraca z artystami młodego pokolenia – takimi, którzy odważnie szukają w dziełach operowych ponadczasowych treści.
Wyznaję taką zasadę, że w sztuce, w instytucjach kultury ważna jest wielopokoleniowość. Tak duża struktura jak nasza – zarówno pod względem pola technicznego, administracyjnego czy przede wszystkim artystycznego – nie mogłaby funkcjonować bez przenikania się pokoleń. Takie podejście wymaga odwagi, może rodzić konflikty i problemy, ale jednocześnie tylko ta droga daje nam szansę na uzyskanie balansu oraz na artystyczne podtrzymanie aktualności i kontaktu z przedstawicielami nowej widowni. Jest ona dynamiczna, ponieważ część widzów się wykrusza, a na ich miejsce pojawiają się inni. Musimy więc nieustannie poszukiwać metod i języków komunikacji z coraz młodszym widzem.
Jakie to metody?
Jeżeli opera ma mieć znaczenie dla pokoleń, które do nas dopiero dołączają, nie może negować języka, sposobów percepcji, pomysłów na spędzanie wolnego czasu czy wyborów artystycznych młodych ludzi. Nie możemy też ignorować rzeczywistości, w której wychowują się nowe pokolenia. Cała ich codzienność, edukacja wyglądają zupełnie inaczej niż 10, 20 czy 30 lat wcześniej. Kluczem do tego, by nie stracić kontaktu z rzeczywistością, której częścią są młode pokolenia, jest współpraca z jak największą liczbą młodych artystów. To jednak wiąże się z pewnym ryzykiem, ponieważ opera jest bardzo drogą sztuką i wielu dyrektorów obawia się powierzać reżyserię dużego tytułu operowego komuś bez doświadczenia. Środowisko twórców związanych z operą jest stosunkowo wąskie i hermetyczne, wszystkie największe teatry operowe ustawiają się w kolejce do kalendarza uznanych artystów – vide nasz Krzysztof Warlikowski. Natomiast w przypadku młodych twórców należy wypracować pewien klucz i mieć odwagę, by podjąć ryzyko.
Wy ją macie.
Mamy, ale kontrolowaną. Wiele lat temu otworzyliśmy laboratorium operowe stworzone we współpracy z trzema poznańskimi uczelniami. Wspólnie z ich przedstawicielami wytypowaliśmy zdolnych młodych artystów, otaczając ich tutorami przy realizacjach, które powstawały w ramach laboratorium operowego. Przeprowadzaliśmy ich przez całą drogę alfabetu operowego po to, by mogli się sprawdzić jako reżyserzy pracujący z dużymi zespołami, ale – oczywiście – w mniejszym wymiarze. Absolwentami laboratorium operowego są np. Krzysztof Cicheński czy Daniel Stachuła, którzy w trakcie późniejszej kariery realizowali duże projekty nie tylko w Polsce, lecz także za granicą i nadal współpracują z poznańską operą.
Współpracujemy też z młodymi artystami wykształconymi za granicą, jak Ilaria Lanzino – Włoszka, która studiowała śpiew operowy i germanistykę w Wenecji, a edukację i szlify reżyserskie zdobywała w Niemczech, współpracując m.in. z takimi osobowościami jak Christof Loy, Dietrich Hilsdorf czy Michael Thalheimer. Do nas trafiła, wygrywając The International Opera Directing Prize 2019, którego tytułem konkursowym był „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki. Ilaria pokonała wówczas 90 młodych reżyserów z całego świata. Jej „Straszny dwór” jest spektaklem, który wiele osób bardziej klasycznie myślących o operze uważa za kontrowersyjny. Natomiast inna część widowni – za odkrywczy, interesujący i zaskakująco aktualny. Współpracę z Ilarią kontynuowaliśmy, a jej kolejna inscenizacja Moniuszki – „Jawnuta” – przyniosła nam operowego Oscara (The International Opera Awards 2023).
Promocja twórczości Moniuszki to jedna z misji Teatru Wielkiego w Poznaniu. Ale wielu młodych odbiorców ten autor nie przekonuje. Wam udało się to zmienić. Jak? Czy to właśnie współpraca z młodymi twórcami jest kluczem?
To cały pęk kluczy, a ten jest jednym z nich. Moniuszko to nasz patron, myślimy o nim bardzo dobrze, lubimy pracować z jego utworami, spektakle oparte na jego kompozycjach najczęściej zamieszczamy na platformie OperaVision realizowanej wspólnie ze Stowarzyszeniem Opera Europa. Twórczość tego kompozytora jest naprawdę bardzo bogata, wyróżnia ją tematyka przemawiająca również do dzisiejszego odbiorcy. Nie bez powodu Moniuszkę nazywa się prekursorem współczesnej myśli społecznej. Podejmuje bowiem tematy związane z wykluczeniem, z brakiem tolerancji, z podziałami społecznymi oraz z biedą, która zawsze dyskwalifikuje i upokarza. Jednak – co ważne nie tylko w przypadku Moniuszki – żadnej opery nie można wystawiać rutynowo. Interpretacja musi się wyróżniać jakością i wnikliwością.
To znaczy?
Wrócę tutaj do „Strasznego dworu” w inscenizacji Ilarii Lanzino. Inspirując się w oprawie scenograficznej pracami Katarzyny Kobro, Natalii LL i Ewy Partum wykreowała opowieść o deradykalizacji poglądów i destrukcyjnym wpływie wojny na życie osób przez nią dotkniętych. Lanzino pokazała, że dzieło Moniuszki to nie zbiór pamiątek przeszłości, a utwór dający pole twórczej interpretacji, wolny od tradycji kulturowej oraz tej związanej z patriarchatem. Z kolei „Paria” w genialnej reżyserii Grahama Vicka zwróciła uwagę na prosty fakt, że każdy z różnych powodów może czuć się wykluczony. Zrealizowany w 2019 roku w poznańskiej Arenie spektakl także przyniósł nam The International Opera Awards.
Opery są pełne tragicznych kobiecych postaci. Ale sam świat opery, zwłaszcza w Polsce, to domena mężczyzn. Pani jest jedną z nielicznych dyrektorek teatrów operowych. Jakie są największe wyzwania, które obecnie stoją przed Panią?
Często czuję, że mierzę się ze ścianą zbudowaną przez tradycję patriarchatu, ale nie stanowi to dla mnie problemu. Mam swoje sukcesy – np. ponownie zostałam zaproszona do udziału w World Opera Forum. Tegoroczne odbywa się w czerwcu w Los Angeles, poprzednie miało miejsce w 2019 roku w Madrycie – to duże wyróżnienie. Podejmuję decyzje na wielu różnych poziomach, spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność – zarówno merytoryczna, jak i finansowa. Bycie menedżerem kultury jest zawodową drogą, w której nieustannie należy podnosić kompetencje, poszerzać horyzonty. Mogę powiedzieć, że mam w tym wszystkim niebywałe szczęście. Przeszłam przez mnóstwo różnych pól: na studiach robiłam specjalizację filmową, fascynowałam się teatrem; wychodząc z teatru, jednocześnie nie wyobrażałam sobie życia bez muzyki, w tym muzyki poważnej; aż trafiłam do opery, gdzie te wszystkie sztuki łączą się ze sobą. Miałam i mam szczęście współpracować z mistrzami różnych pokoleń, jak choćby Gabrielem Chmurą, Grahamem Vickiem, Jackiem Kaspszykiem, Davidem Pountneyem czy Robertem Bondarą.
Myślę, że my, kobiety, wchodzimy w życie zawodowe naprawdę świetnie wyposażone. Dlatego programowo wspieram kobiety i bardzo lubię z nimi pracować. Panie stanowią dużą część naszego zespołu. Jestem dumna, że teatr stanowi przestrzeń mieszania się pierwiastków damskich i męskich – nie tylko w zespołach artystycznych, lecz także we wszystkich innych.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.