W swojej autobiograficznej powieści Giraud docieka, w jakim stopniu czas, miejsce, sytuacja polityczna, klimat, praca zawodowa, status społeczny determinują nasz los. „Żyć szybko” to opowieść rodzinna, miłosna, społeczno-polityczna. Autorka wraca do pytań, które nie przestają jej prześladować od przedwczesnej śmierci męża.
W księgarni na paryskim lotnisku mój wzrok przyciągnęła czerwona opaska z białym napisem: „Prix Goncourt 2022”. Dopiero potem autorka Brigitte Giraud i tytuł „Vivre vite”. Nie znałam pisarki, ale skoro została wyróżniona najważniejszą francuską nagrodą literacką, to trzeba brać, pomyślałam. Dodatkowo skusiło mnie wydawnictwo Flammarion, które wydało wiele dzieł wspaniałych autorek i autorów. Połowę książki pochłonęłam podczas lotu do Warszawy, po powrocie do domu od razu dokończyłam.
To powieść autobiograficzna. Ponad 20 lat temu, w 1999 roku, w wypadku motocyklowym ginie Claude, mąż Brigitte Giraud. Dzieje się to na dzień przed przeprowadzką do ich nowego domu, tego wymarzonego, z kawałkiem ogródka, a jednak ciągle w mieście, w Lyonie, gdzie mieszkali całe swoje wspólne życie. Już wszystko zaplanowali, on swój pokój muzyczny, ona swój gabinet pisarski. „Dziś podpisałam akt sprzedaży domu. Mówiąc »dom«, mam na myśli dom kupiony przed 20 laty z Claude’em, w którym on nigdy nie zamieszkał”. A dalej: „Dom stał się świadkiem mojego życia bez Claude’a”.
Aż pewnego dnia zielona strefa, w której obowiązywał zakaz wycięcia choćby jednego drzewa, a w której stał ów dom, zniknęła. Zasady się zmieniły. Teraz deweloper planował wybudować w tym miejscu eleganckie osiedle, a drogi żwirowe zamienić na asfaltowe. Podpisanie aktu sprzedaży i te ostatnie tygodnie w ich domu bez Claude’a zmobilizowały Giraud do spisania wątpliwości i pytań, które mimo upływu czasu nie przestały jej prześladować. Czy można było zapobiec wypadkowi? Czy gdyby postąpiła inaczej, nie doszłoby do niego? Gdyby nie pojechała tego dnia do Paryża, by podpisywać książki, może Claude nie wpadłby na pomysł przejażdżki na motocyklu jej brata? Gdyby nie zdradziła się przed matką, że dostali wcześniej klucze do nowego domu, matka nie wpadłaby na pomysł, by brat Brigitte przechował swoją wyścigową hondę u nich na nowym podwórku.
Zupełnie inaczej czytałam tę książkę dwa lata temu, inaczej teraz – w polskim przekładzie. Pomiędzy tamtą lekturą a dzisiejszą moje życie niespodziewanie wywróciło się do góry nogami. Wydarzyła się katastrofa – jak to określiła Giraud. W zeszłym roku też zamieszkałam w domu, który zbudowaliśmy z mężem, a w którym On nie zdążył przespać nawet jednej nocy. Też zadaję sobie codziennie wiele pytań, czy można było uniknąć tej przedwczesnej śmierci. Szukam winy w sobie. Choć nie był to wypadek, a krótka i okrutna choroba. I wiem, że wiele osób doświadcza przedwczesnej straty bliskiej osoby i również przerabia ciągle te same sytuacje, układa alternatywne scenariusze. I że chyba tak już musi być. Dlatego bardzo polecam książkę „Żyć szybko”. Poza dużą wartością literacką, zmyślną konstrukcją, jest w jakiś sposób terapeutyczna.
W autobiograficznej powieści Giraud docieka, na ile czas, miejsce, sytuacja polityczna, klimat, praca zawodowa, status społeczny determinują nasz los.
„Jeśli nie wydarza się żadna katastrofa, idziemy do przodu, nie oglądając się za siebie, wbijamy wzrok w horyzont, patrzymy w dal. Kiedy dochodzi do dramatu, cofamy się tą samą ścieżką, wracamy w te same miejsca, odtwarzamy sekwencję zdarzeń. Chcemy zrozumieć genezę każdego gestu, każdej decyzji. Analizujemy wszystko po sto razy. Stajemy się specjalistami od związków przyczynowo-skutkowych. Śledzimy, przeprowadzamy sekcje i autopsje. Chcemy dogłębnie poznać naturę ludzką, mechanizmy indywidualne i zbiorowe, które sprawiają, że dzieje się to, co się dzieje. Socjolog, policjant, pisarz, już sami nie wiemy, kim jesteśmy, odchodzimy od zmysłów, próbujemy zrozumieć, jak stajemy się cyferką w statystykach, przecinkiem w ogromnej całości. Choć dotychczas uważaliśmy się za wyjątkowych i nieśmiertelnych”.
Każdy rozdział książki to inne „gdyby…”. Przez symulacje wszystkich możliwych decyzji, które mogły wpłynąć na kolejne sytuacje, Giraud rekonstruuje wydarzenia poprzedzające wypadek. Szuka twardych dowodów, że „gdyby” coś się stało, co mogło się stać, Claude by nadal żył. (Autorka była nawet gotowa uśmiercić w wypadku Stephena Kinga, by ocalić Claude’a – dość przerażające. King jednak ze swego wypadku wyszedł bez szwanku).
Dzięki takiej formie dostajemy opowieść wielowarstwową: rodzinną, miłosną, a także społeczno-polityczną.
Rodzinną – bo autorka szkicuje środowiska, z których oboje się wywodzą; Claude dzieciństwo spędził w Algierii, za którą tęsknił każdego dnia, zwłaszcza za bliskością morza. Miłosną – bo Giraud emanuje w każdym słowie uwielbieniem i tęsknotą, oddaje zdania Claude’owi, to książka nim wypełniona, jej samej jest jak na lekarstwo; ona tylko stawia pytania. Społeczno-polityczną – bo okoliczności są istotne: epoka jeszcze przed telefonami komórkowymi i internetem, rozmowy telefoniczne międzymiastowe są tańsze wieczorami; kasetę trzeba przewinąć, żeby odsłuchać wybrany kawałek; płyty i kasety wypożycza się w bibliotece muzycznej, w której pracuje Claude; bilet na pociąg kupuje się w kasie, nie inaczej; to czas, kiedy ojcowie małymi krokami angażują się w życie domowe, odbierają dzieci ze szkoły, czekają z obiadem; matki uczą się nie wtrącać, nie ograniczać, ustępować pola. Opowieści się splatają, życiowe domino się układa, coś wynika z czegoś, aż któregoś czerwcowego słonecznego dnia Claude rusza na światłach i ma przejechać most nad Rodanem. A gdyby tamtego dnia padał deszcz?
Ale nie padał. Koniec. Kropka. Za to Brigitte Giraud sprawiła, że Claude stał się nieśmiertelny, zawsze będzie już na stronach jej książki.
„Żyć szybko”, Brigitte Giraud, przekład z francuskiego Dorota Malina, wydawnictwo WAB
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.