Modelling po polsku
W poszukiwaniu nieletnich modelek i modeli przemierzyła cały kraj – pociągami, PKS-ami, pieszo. Blisko setce z nich zrobiła zdjęcia. Zobaczymy je na wystawie w warszawskiej Fundacji Instytut Fotografii Fort.
Chodziła na wybiegu u największych: Marca Jacobsa, Fendi, Alexandra Wanga, Vivienne Westwood czy Giorgia Armaniego. Ozdabiała edytoriale sześciu narodowych edycji „Vogue’a”, a także „Harper’s Bazaar”, „Elle”, „Pop” czy „Vanity Fair”. Brała udział w dziesiątkach kampanii odzieżowych marek. Dziś Zosia Promińska jest fotografką.
To zdjęcia blisko stu jej koleżanek i kolegów „przed fachem” – nieletnich modeli i modelek z podpisanymi już kontraktami, lecz jeszcze przed rozpoczęciem kariery. Stąd tytuł wystawy: „Poczekalnia”.
Na co konkretnie czekają? Niektórzy po prostu na wyjazd za granicę, choć często boją się wielkiego świata. Na wygranie castingu do pokazu i na profesjonalną sesję zdjęciową, choć równocześnie martwią się nadchodzącymi egzaminami gimnazjalnymi.
Artystka, łącząc konwencję fotografii mody i dokumentu, pokazuje ich życie w zawieszeniu: między marzeniami a ich realizacją; między blichtrem światowych stolic stylu a niemal naiwną przytulnością ich pokoi. Ubrani w kreacje od polskich projektantów, m.in. od MMC, Gosi Baczyńskiej i Maciej Zienia, pozują przy biurkach służących im do odrabiania lekcji, przy półkach z maskotkami, przy szalikach ulubionych drużyn piłkarskich, dziecinnych obrazkach i poduszkach.
Efekt? Fantastyczny. Szalenie wciągający jest tu kontrast między hipnotyzującą urodą bohaterów i wystawnością ich strojów a ich codziennością, ciągle jeszcze nastoletnią, czasem wręcz dziecięcą.
Jest jednak w pracy Promińskiej coś krytycznego: to rodzaj przestrogi, może i oskarżenia skierowanego przeciw branży mody, potrafiącej bezceremonialnie wykorzystać niewinność aspirujących do pracy w niej osób.
– Sytuacja młodych modelek i modeli jest skomplikowana. Choćby z racji obowiązującego prawa, zezwalającego na rozpoczęcie modellingu na wiodących rynkach, tj. amerykańskim i europejskich, dopiero po ukończeniu 16 lat. W przypadku niektórych moich bohaterów oznacza to nawet cztery lata oczekiwania – mówi Zosia Promińska. Jak przyznaje, trwanie w owej niepewności, między światem obietnic a nastoletnią rzeczywistością ucznia, potrafi być wyjątkowo trudne, zwłaszcza że w tym wieku młodzi ludzie budują poczucie własnej wartości i są mocno wyczuleni na oceny.
Czasem jednak nie mają wyjścia. Ich ambicje wynikają nie tyle z fantazji o luksusie i życiu w otoczeniu piękna, lecz z potrzeby wyrwania się z dusznych, tradycyjnych i nierzadko nietolerancyjnych społeczności, w których osobom wrażliwym, inaczej myślącym czy po prostu innym trudno jest żyć. Dotyczy to także tych o niestandardowej urodzie – magnetycznej i pociągającej projektantów czy fotografów, lecz – delikatnie rzecz ujmując – niewzbudzającej zachwytów u konserwatywnych ze swej natury mas.
– W tym przypadku świat mody może okazać się po prostu ratunkiem – zauważa Zosia. Jak mówi, swoim bohaterom przygląda się z empatią, bo sama zaczęła modelling niemal jako dziecko. – Dzięki tym doświadczeniom mogę wyobrazić sobie, co czują fotografowane przeze mnie osoby – uważa. Nieliczne z nich pracowały już na azjatyckich rynkach, gdzie nie ma obostrzeń wiekowych i gdzie kraje takie jak Japonia preferują bardzo młode modelki. Wiele z nich Zosia fotografowała jednak po raz pierwszy w ich życiu, tuż po podpisaniu przez nie kontraktu.
Jak wyglądała praca nad „Waiting Room”? – Jeździłam po całej Polsce, nierzadko tej peryferyjnej, od Zielonej Góry i Słupska po Tychy i Cerkiewnik, a że nie mam samochodu, skazana byłam na pociągi, PKS-y i cokolwiek, co dojechałoby do najmniejszych nawet wiosek – wspomina fotografka.
Z ważącym 20 kilogramów sprzętem, trzema torbami Ikei z ubraniami (czasem pomagała jej stylistka Natalia Chomik) i z walizkami nie było to wdzięczne. Uciążliwości wynagradzały jej jednak spotkania: z lokalnymi, godzącymi się na pracę pro bono fryzjerami czy makijażystkami z Olsztyna czy Bydgoszczy, z rodzinami modelek i modeli i wreszcie z samymi bohaterami reportażu. – Początkowo krępowałam się, na wejściu ściągałam buty, odmawiałam herbaty czy obiadu. Potem jednak poczułam się u nich jak w domu. Pobudki, którymi się kierowałam, z tymi osobistymi włącznie, dały mi ogromną siłę. Pomagało mi też to, że zazwyczaj spotykałam się z rozczulającą wręcz gościnnością gospodarzy – opowiada Zosia.
Sama pracę zaczęła już jako piętnastolatka; rok później wsiadła w Poznaniu w autokar i po dwudziestu godzinach wysiadła w Paryżu. Nie było łatwo. Dokuczały zarówno tęsknota za rodziną i przyjaciółmi, jak i bariera językowa. No i oczywiście presja właściwego wyglądu, czyli zgodnego z kanonami mody. Na ile zmienił się on na przestrzeni tych lat? – Znacznie! Weźmy stale rosnącą rolę Instagrama. Po pierwsze, liczba osób obserwujących daną modelkę potrafi przesądzić o jej karierze – rozbujać ją lub zahamować. Po drugie, modelkami stały się też influencerki; wygląd więc nie jest dziś aż tak ważny. Symbolem piękna nie są już modelki w typie Cindy Crawford czy Naomi Campbell – mówi Zosia.
W Paryżu zamieszkała z pięcioma innymi modelkami – z Rosji, Polski, Brazylii i Argentyny. – Nie było wtedy mediów społecznościowych, dlatego z niektórymi nawiązałam wieloletnie przyjaźnie – żartuje. Jak przyznaje, lubiły się i mogły sobie zaufać, nie umiały jednak oprzeć się przymusowi nieustannego, wzajemnego porównywania się, co wpływało na nie destrukcyjnie. Szybko jednak okazało się, że to codzienność w tym zawodzie.
– Dziewczyny poddawane są krytyce każdego dnia. Zawsze znajdzie się przecież ładniejsza, szczuplejsza, fajniej ubrana. Zwłaszcza w naszych własnych oczach. Modelki to najbardziej zakompleksione istoty na świecie. Dlatego pokochanie siebie to błogosławieństwo, którego życzę każdemu – mówiła Zosia kilka lat temu w rozmowie z VUMagiem. Czy z perspektywy czasu nadal tak sądzi? – Owszem. Zwłaszcza że mi przyszło to bardzo ciężko. Po latach widzę, jakie piętno odcisnęło na mnie dorastanie jako modelka. Do dziś nie potrafię obiektywnie postrzegać własnego ciała – przyznaje Zosia.
Dziś życie dzieli między Warszawę, Zurych i Lizbonę, gdzie prowadzi studio fotograficzne. Karierę w modellingu zakończyła w 2016 roku, po 16 latach pracy w zawodzie. Od tego czasu Zosia, z wykształcenia etnolingwistka, profesjonalnie zajmuje się wyłącznie fotografią. – Zawsze była mi bliska, musiałam jednak pokonać lęk przed fotografowaniem ludzi. Nauczyłam się tego, portretując koleżanki – wspomina Zosia.
Wśród fotografów szczególnie ceni Taryn Simon, Rineke Djikstrę, Viviane Sassen i Tima Walkera. Jak mówi, najbardziej lubi prace nad długoterminowymi projektami. Do takich „Waiting Room” z pewnością się zalicza.
*
Wystawę „Zosia Promińska. Waiting Room” można oglądać w Galerii IFF (Fundacja Instytut Fotografii Fort) od 14 lutego do 29 marca.