Asystent zdrowienia nie jest lekarzem, jest byłym pacjentem, który jak nikt inny wie, czym może być zmaganie się z kryzysem psychicznym.
Przeszedł przez ekstremalne sytuacje życiowe i podniósł się po nich, choć często dalej żyje z chorobą. Osobom postronnym może wydawać się, że funkcjonuje zupełnie normalnie, bo tak jest, ale to zasługa farmakologii, terapii, troski o codzienną rutynę czy umiejętności odczytywania sygnałów ciała. Dlatego jego wiedza i doświadczenie są tak cenne i uzupełniają fachowe zalecenia lekarskie.
Asystent zdrowienia jest empatycznym wsparciem dla pacjentów i przewodnikiem po codzienności, którą budują na nowo. A czasem po prostu jedynym człowiekiem w otoczeniu, który słucha, interesuje się i jest blisko.
Dla Ivana Sitsko, który od trzech lat pracuje z chorymi, asystowanie okazało się zawodem i życiowym spełnieniem.
Praca z ludźmi
– Co tydzień układam grafik zajęć na oddziale. Zabieram pacjentów na spacery, gram z nimi w gry planszowe, prowadzę grupy wsparcia, zajęcia ruchowe, spotkania herbaciane, relaksację, zajęcia integracyjne, bajkoterapię, język rosyjski – wylicza Ivan. Zaproszeni są wszyscy pacjenci oddziału zamkniętego, ale przychodzi, kto chce i jest w stanie. Ivan ma siłę i otwartość. Nie boi się przebywania wśród ludzi.
– Wczoraj przyniosłem stoliczki herbaciane i gaiwany (tradycyjne chińskie naczynie – przyp. red). Parzyliśmy razem herbatę, a ja opowiadałem o rytuale i historii. Mogę mówić tak bez końca, bo herbata to moja wielka pasja. Jest obecna w kulturze Chin od tysięcy lat – opowiada. – Czego uczy herbata? Uważności, odczuwania różnymi zmysłami, bycia tu i teraz.
Dla pacjentów to prawdziwe wartości, dla Ivana sposób, żeby przekierować uwagę grupy na coś bezpiecznego, przedstawić się, spędzić czas z ludźmi, którzy nie zawsze są gotowi na rozmowę. Tak jak bajkoterapia, którą wprowadził na oddziale z własnej inicjatywy. Bajka jest krótką, symboliczną opowieścią. Wciąga i porusza najważniejsze tematy, jak miłość, odwaga, lojalność, nadzieja.
– Po przeczytaniu np. chińskiej bajki „Dziesięciu sprawiedliwych” łatwiej przełamać lody i zacząć dyskusję, która będzie dotyczyć życiowych spraw, wymienić się doświadczeniem. Poznać się. Oswoić. To wstęp niezbędny do głębszej indywidualnej pracy.
Ivan należy też do zespołu leczenia środowiskowego, opiekuje się pacjentami, odwiedzając ich w domach. Zajmuje się bieżącymi problemami, daje praktyczne wskazówki, a czasami wypływa na głębokie wody rozmów o życiu.
– Zbudować bliskość to moje największe wyzwanie. Bez tego nie otworzą się tematy z przeszłości, nie będzie szczerej rozmowy, osobistych problemów i wszystkich wstydów – mówi, przyznając, że każdy pacjent jest odrębnym wyzwaniem. Wymaga innego podejścia i wrażliwości. Bo chorzy, tak samo jak zdrowi, mają różne poglądy i charaktery. – Nie z każdym znajdę wspólny język. Już to zaakceptowałem. Mogę dać z siebie tyle, ile ktoś będzie chciał i potrafił przyjąć.
A to, co ma do zaoferowania, to totalna akceptacja i cierpliwość. Wierzę, że z każdego kryzysu można się podnieść –mówi, bo sam przeszedł wyboistą drogę.
Pierwsze potknięcie
W 2007 roku przeprowadził się z rodzicami do Warszawy. Na Białorusi zostawił niespełnioną miłość. W Polsce, wolnym kraju marzeń, miał budować nowe lepsze życie. Ale realia były przygniatające – inny język i mentalność, brak znajomych, monotonna praca bez perspektyw.
– Miałem 26 lat, powinienem kochać, bawić się i czerpać z życia. A czułem, że utknąłem i straciłem poczucie sensu – przyznaje.
Był typem zadaniowca, więc szukał zajęcia, które wyznaczy cel – kung-fu, później joga, wreszcie przyszła medytacja dynamiczna. Codzienne treningi angażowały i wyznaczały mu rytm. Był tylko jeden problem – Ivan medytował w pojedynkę, zamknięty w pokoju, bez nauczyciela. – Po krótkim czasie zacząłem obserwować zmianę – lepszy kontakt z ciałem, satysfakcję, poczucie sprawczości.
Ale postępy, zamiast przywrócić zdrową pewność siebie, sprawiły, że zaostrzył reżim. Częściej, dłużej, pomimo zmęczenia i wyrzeczeń. Praktykował kompulsywnie, jeszcze mocniej izolując się od świata. – Skasowałem konto na Facebooku, nie nawiązywałem żadnych, nawet powierzchownych relacji, zapomniałem o codzienności. Po prostu przychodziłem do domu i zamykałem się sam w pokoju – opowiada. – Rodzice byli przerażeni, a ja czułem euforię, bo wydawało mi się, że rozwijam swoją duchowość, odzyskuję kontrolę nad życiem. Do czasu, kiedy stało się coś przerażającego – wydawało mi się, że dusza oddziela się od ciała i umieram.
Ivan trafił do szpitala psychiatrycznego, usłyszał diagnozę – psychoza. Trzy kolejne miesiące spędził na oddziale, przez dwa lata stopniowo wspomagany farmakologią, terapią i wsparciem bliskich wracał do normalnego funkcjonowania.
– Dziś myślę, że praktyka jogi czy medytacji sama w sobie jest dobrym narzędziem, ale zabrakło mi mistrza. Kogoś, kto patrzyłby z boku i ukierunkował albo interweniował, widząc, że przesadzam.
Bo entuzjazm i systematyczność nie uchroniły go przed całą masą błędów –dławieniem emocji, zamknięciem się na świat, odmawianiem sobie odpoczynku czy nagrody.
– Chciałem za bardzo i za szybko. Ani moja psychika, ani ciało nie były gotowe na takie obciążenie – mówi i dodaje: – Gdybym spotkał siebie wtedy, powiedziałbym tylko: Uważaj. Dlaczego jesteś taki surowy i radykalny? Przed czym uciekasz? Czego ci brakuje?
Drugi cios
Gdy udało mu się wreszcie stanąć na nogi, jak nikt inny cenił życie. – Znalazłem miłość, kreatywne środowisko, rozwój zawodowy i spełnienie. Przez pięć lat kwitłem. Wydawało mi się, że to, co się wydarzyło w przeszłości, to błędy młodości, że odrobiłem swoją lekcję i zbudowałem odporność. Ale życie znów wystawiło go na próbę. Problemy w związku, które dla każdego są trudnym przeżyciem, dla Ivana okazały się dewastujące. – Z dnia na dzień załamałem się. Zamiast jechać na wakacje do Tajlandii, wróciłem do szpitala. Znałem już to miejsce, ale nie spodziewałem się, że kiedykolwiek tu wrócę – wspomina.
Z dnia na dzień stracił budowaną latami stabilność i zaufanie do samego siebie. Wkrótce usłyszał też nową diagnozę – schizofrenia.
– To był wyrok – mówi. Zaczęło się od trzech miesięcy na oddziale zamkniętym, później spędził miesiąc na oddziale dziennym. – Rozpocząłem farmakoterapię, psychoterapię i mozolną, codzienną pracę nad sobą, którą będę kontynuował do końca życia.
Moment zwrotny
– Ivan, przestań się użalać nad sobą. Zacznij działać, możesz napisać książkę o swoim doświadczeniu albo pomagać innym – usłyszał od psycholożki na spotkaniu kilka lat temu.
Na korytarzu w przychodni wisiało ogłoszenie fundacji Leonardo, która organizowała kurs asystenta zdrowienia. Poszukiwano osób, które przeszły kryzys w zdrowiu psychicznym i chciałyby kształcić się, żeby pomagać innym. – Zgłosiłem się. Traktowałem to jako wyzwanie i element terapii, ale też eksperyment, który może zaprocentować. Naprawdę nie miałem nic do stracenia – przyznaje. Kurs był bezpłatny, finansowany z dotacji unijnych, a staż i praca wiązały się z wynagrodzeniem. A to oznaczało, że Ivan w nowy projekt mógł zaangażować się długofalowo. W jego życiu pojawiło się coś zupełnie nowego – planowanie i myślenie o przyszłości. – Skończyłem półroczny kurs, później półroczny staż na oddziale zamkniętym, gdzie pracuję do dziś – mówi z satysfakcją. W chwili gdy rozmawiamy, ma już trzyletnie doświadczenie w zawodzie i chce się dalej rozwijać. Zapisał się na kolejny specjalistyczne kursy, rozważa studia psychologiczne.
– W tej pracy posługuję się dwoma narzędziami – zrozumieniem i empatią – mówi. Żeby ich dobrze używać, asystent zdrowienia musi rozpoznać sytuację i mentalność chorego, ale też być gotowy odsłonić swoje najwrażliwsze fragmenty biografii. Wracać do momentów skrajnej bezradności.
– To wciąż bardzo trudne, ale myślę, że przepracowałem już żal, wstyd i poczucie straty. Cieszę się, że mogę przekuć swoje traumy w realną pomoc. To jest wielka nagroda, kiedy obserwuję u pacjentów poprawę – mówi i dodaje, że dziś jego największym wyzwaniem jest zachowanie pokory. Wciąż patrzy na siebie z boku z nieufnością, nie pozwala zachłysnąć się sukcesem. Mimo spełniania w pracy, która staje się misją, ostro zaznacza granice. – Nie jestem uzdrowicielem, nie zmieniam świata. Jestem tylko człowiekiem i wszystko, co mogę, to pomóc, podpowiedzieć, jeśli ktoś da mi szansę. Chciałbym wykorzystać takie szanse najlepiej, jak się da.
Materiał powstał we współpracy z Kongresem Zdrowia Psychicznego
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.